poniedziałek, 31 grudnia 2012

Końcówka serii

To był dobry rok.
Zdrowy, z tradycyjnymi i nieczęstymi infekcjami, bez komplikacji.
Julek zaczął siadać, raczkować, wstawać i chodzić. Zdobył sprawność włazika. Włazi wszędzie i szybko. Jego serce bije miarowo, bez zadyszki.
Krzyś nauczył się pyskować. Dodawać i odejmować do pięciu. Zdobył sprawność gaduły. Dużo gada jak ma humor i całkiem do rzeczy.
Radek ma pracę i perspektywy. Na początku roku było odwrotnie.
Ja mam trzech chłopców do kochania, blog i krótkie włosy.
Rodzinnie udało nam się spędzić dziesięć dni wakacji. Razem! I zaliczyć nasz pierwszy Zlot Zakątkowy. Poznaliśmy wiele rodzin takich jak my. Bezcenne doświadczenie. :)
W tym roku Down był na topie w naszym domu. Ba, pozostanie też w przyszłym.
Żeby się nadal dobrze kręciło! Życzę tego Wam i sobie.
No i udanego Sylwestra oczywiście! :D

niedziela, 30 grudnia 2012

Po bezmleku

Eksperyment bezmleczny dobiegł końca.
Założenie eksperymentu: mleko w diecie przyczyną czerwonych policzków i kupy takiej sobie.
Obiekt badany: dwulatek pełen wigoru i apetytu na więcej.
Czas doświadczenia: dwa tygodnie.
Opis obserwacji:
Obiekt przebywał przez dwa tygodnie na diecie bezmlecznej.
W trakcie doświadczenia wykluczono na dwa dni (na więcej nie dało rady) pocieranie, potocznie zwane mizianiem policzków badanego obiektu przez osobnika z zarostem spokrewnionego z obiektem (tata).
Podawano w ilościach uzależniających rumianek.
Nacierano policzki maściami tłustymi: diprobasą, alantanem, maścią cholesterolową. Zmieniono na blisko tydzień klimat na podgórski. W mieszkaniu z ogrzewaniem tradycyjnym.
Pozbawiono badany obiekt smaku mandarynek, pomarańczy, cytryn, czekolady.
W dniach kumulacji rumianku i odwyku tatusiowych czułości policzki zbladły. Trop wydawał się właściwy. Nieoczekiwanie nastąpił powrót do punktu wyjścia. Bez podawania czegokolwiek z listy zakazanej.
Kupa nie nabrała kształtu rubensowskiego, wręcz była bezkształtna.
Po powrocie do domu policzki zaogniły się.
Osobnik z zarostem spokrewniony z badanym obiektem (tata) upatruje przyczyny tego zjawiska w pryskanych bananach, których obiekt pożarł w liczbie dwóch.
Osobnik w spódnicy spokrewniony z badanym obiektem (mama) upatruje przyczyny tego zjawiska w ogrzewaniu podłogowym. Mieszkanie po tygodniu wychłodzone, piec rozgrzany do czerwoności, podłoga niecodziennie bardzo ciepła, dwulatek wciąż częściej raczkujący jak chodzący, z tendencją do wygody bawi się nie raz na leżąco i policzkami dotyka podłogi.
Wynik badania: Mleko nie ma nic do rzeczy.

Więc wczoraj Julek na śniadanie wsunął kaszę mannę. Na krowim mleku. Uszy mu się trzęsły, a oczy śmiały. Temat policzków (i kup) pozostaje otwarty.Na dobry początek nowego roku. ;)

piątek, 28 grudnia 2012

Już po

I skończyły się nasze święta. Dzisiaj wróciliśmy do domu. Chłopcy dzielnie znieśli pięciogodzinną jazdę, już odremontowaną gierkówką, która jeszcze rok temu o tej porze zjadła nam pół dnia.
Do standardowego bagażu w liczbie: turystycznego łóżeczka, wózka, dwóch dużych toreb, wielkiej kosmetyczki, ikeowskiej torby z pampersami, komputerem, aparatem, zabawkami i inną drobnicą, tym razem dołączył motor. Napełniony helem wesoło podrygiwał pod sufitem. Nie miała baba kozy, to sobie ją kupiła. ;)
Motor-balon hitem Strumienia, do którego wybraliśmy się, żeby podziwiać żywą szopkę. Ta zrobiła na Krzysiu przelotne wrażenie, motor prawdziwie podziałał na wyobraźnię. I mój czterolatek jeździł wszędzie, zabierając mnie, babcię na przejażdżki. - Tak na niby, mamuś! Mnie też z tej wycieczki bardziej w głowie pozostała pagórzasta i malownicza droga, miejscami wśród alei drzew jak z bajki.
Pozostając w temacie prezentów. Julek obdarował mnie dwukrotnie wędrówką dwunożną, z rękami wyciągniętymi i ma-ma-ma na ustach. Sam też w zachwycie nad swoim prezentem. Lalkę, którą znalazł pod choinką, polubił od pierwszego wejrzenia. Obsługę opanował wręcz instynktownie. Karmił, włączał gdzie trzeba, opiekował się doskonale. Prezent dla Radka na zamówienie. Nie było zaskoczenia, raczej niecierpliwe oczekiwanie na wspólne słuchanie. Krótkie przelotne u rodziców pozostawiło niedosyt i dziś w drodze powrotnej mieliśmy się nasycać razem. Ale wzięłam samą okładkę, pozostawiając płytę w kieszeni odtwarzacza CD i „Boso” bez melodii pojechaliśmy dalej.
W podsumowaniu napiszę: goście byli, spotkania ze znajomymi były, bańki i zimne ognie były, pyszności dużo, śniegu nic, odpoczynek wielki.
Nie ma jak u mamy. :)





środa, 26 grudnia 2012

Władza

Świąteczne popołudnie. Siedzę przed komputerem. Obok dziadek z Krzysiem. Opowiada wnukowi straszne historie. Starszy z wypiekami na twarzy słucha. Z dużego pokoju dochodzi głos niezadowolonego Julka. Buczy. Jednostajnie buczy. Irytująco buczy. No buczy. Nagle cisza.
Wchodzę do pokoju. Julek rozparty w fotelu. Dzierży władzę przekąszając ją jabłkiem. Łaskawie może być.
I niech mi ktoś powie, że to dziecko nie wie, jak się wygodnie urządzić? ;)


poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wigilia

Nie wiem, jak u was, ale u nas śniegu nie ma, pachnie już zupą grzybową, kruchy opłatek czeka na swój moment, prezenty przyniesie Aniołek. :D
To już dzisiaj. Czas zawiesi się na choince. Zamruga pierwszą gwiazdką. Opłatek weźmiemy.
Chcę się nim też z wami podzielić, życząc zwyczajnych, spokojnych i życzliwych Świąt! Niech ten czas pozwoli nam zatrzymać się, poświętować z bliskimi wspólnie, razem, przytulnie. Bez niezgody i zadry w sercu, ze szczerym uśmiechem i miłością w zanadrzu. I niech te chwile zamienią się potem w codzienność.
Wesołych, zdrowych Świąt!


piątek, 21 grudnia 2012

Demaskacja

Byłam wczoraj na jasełkach w Krzysia przedszkolu. Pierwszy raz z Julkiem. Jechałam zaśnieżoną i zalodzoną drogą w mroźne popołudnie, ubrana odświętnie, z Julkiem opatulonym rzetelnie, z świątecznym posmakiem na języku. W perspektywie miałam występ przedszkolaków z Krzysiem w roli palmy, to i mnie się udzieliła choinka. ;) 
No więc wierszyki były (głoooośno deklamowane przez Krzysia), piosenki były, pierniczki i Mikołaj. Julek zdecydowanie na tak. Oczarowany i zadowolony. Mój roczniak z okładem, choć dwa lata ma w kalendarzu. Teoretycznie od przyszłego września przedszkolak. Kosmos jakiś!
Gdy chodziłam w ciąży z Julkiem, wyobrażałam go sobie jako neurotycznego, długiego i chudego, w klimacie artysty. Przeciwległy biegun solidnego konkretnego Krzysia. A Julek przerósł wszelkie moje wyobrażenia. I już nie potrafię wyobrazić go sobie jako dorosłego. Bo polskim wydaniem Pabla Pinedy nie będzie (Pablo to włoski superdown – lotny w mowie i pojmowaniu świata, samodzielny nad wyraz, marzenie osiągnięć każdego rodzica zespołowca). Bo może ten dzidziuś, którym ciągle jest, będzie tkwił w nim zawsze? Teraz w harmonii z ciałem i rozmiarem, za lat naście w rażącym kontraście. Nie wiem. Tak mi przemknęło przez głowę.
Na co dzień żyję tym co tu i teraz. Nauczył mnie tego Julek.
A tak w ogóle to Mikołaj był przebrany. To białe coś na brodzie miał na gumce. Oznajmił mi Krzyś. I tak w wieku czterech lat zdemaskował niby-świętego. Ciekawe, ile Julkowi zajmie to czasu? ;)

środa, 19 grudnia 2012

Werdykt

Pisałam, że jury będzie miało niełatwe zadanie? Pisałam. I po salomonowemu wybrnęło z sytuacji. ;) Z ogromną, nieukrywaną satysfakcją chcę ogłosić (ta-daaam), że Kapituła rozstrzygnęła konkurs i przyznała cztery równorzędne nagrody główne (rozszerzając tym samym regulamin konkursu) dla blogów:

W stronę Precla 
Dzielny Franek 
Mój syn Franek 
Ojciec karmiący i King Kong 

oraz pięć równorzędnych wyróżnień (to już zgodnie z regulaminem) dla blogów:
Zoszka Radoszka 
Autyzm dzień po dniu 
Ignacówka 
Pokochajcie Kubusia 
Ja i mój brat 
Chcę zauważyć, że blog Julijki i jej brata dzielnie reprezentował naszą - skromną w tym konkursie - zespołową drużynę. :) 

Nagrodę internautów zdobył blog Mai Kropiwnickiej.
  
Wszystkim serdecznie gratuluję! 

niedziela, 16 grudnia 2012

Bez mleka

Pierniczków nie robiliśmy dzisiaj. Robot wkręcił się w ciasto na naleśniki. Bezmleczne. Pierniczę takie naleśniki! Woda gazowana to nie sojusznik aksamitności i naleśnikowatości. Nawet Krzyś - naleśnikożerca (pierwszy po mamie) - nie był przekonany do smaku i wsunął zaraz po usmażeniu jednego zamiast trzech. Trudno. Czego nie robi się w imię kupy. Julka kupy. Ta - po odstawieniu mleka - już nie jest taką luzarą, nieco zdyscyplinowana aspiruje do kształtów rubensowskich, ale trochę jej nie po drodze bezmlecznej. Może za wcześnie? Nie wiem. Testujemy. Przepisy bez mleka. Śniadania bez mleka. Kolacje bez mleka. Trochę nudnawo.
Julek dzielny, choć raz w akcie sprzeciwu rzucił kromką chleba (bez mleka) z kurczakiem (upieczonym przeze mnie) na widok słodziutkiej, pachnącej kaszy manny Krzysia. Śniadania w separacji?
Ale naleśniki zjadł. Wszyscy zjedliśmy i to bez przymusu, więc może nie trzeba będzie oddzielnie smażyć – jedne na mleku, drugie na wodzie gazowanej.
Więc. Pierniczków nie robiliśmy. Choinki jeszcze nie kupiliśmy. W temacie świąt szykowałam dzisiaj strój dla Krzysia na przedszkolne Jasełka. Nie, jednym z trzech króli nie będzie, ani Józefem, ani pastuszkiem i nie aniołkiem. Palmą. Pal-mą. Po prostu palmą :))) No co, homar już był w „To właśnie miłość”. Może być i palma!



sobota, 15 grudnia 2012

Dziękuję!

Dziś ostatni dzień konkursu zorganizowanego przez Fundację Promyk Słońce. Wreszcie odetchniecie od klikania. ;) Mam nadzieję, że nie od nas. Dzięki waszym głosom znaleźliśmy się w samym środku. Ciepłym i przytulnym. Dziękuję, że głosowaliście! :) Dziękuję, że nas czytacie! Że zaglądacie do nas codziennie, niemal z każdego zakątka świata!

Co dał mi konkurs?
Poznałam historie dzieci, przy których nasza wydaje się lajtowa.
Odkryłam w ich rodzicach bohaterów codzienności.
Przekonałam się, że o rzeczach trudnych można pisać z pasją, inspirująco, lekko, pięknie, bezpretensjonalnie, nudno, ckliwie i z patosem.
Że często godność to drugie imię niepełnosprawności.
A niepełnosprawność to nie powód do wycofania się z życia.
Że klikanie to nie moja specjalność. :(
I że mam swoich faworytów, za których mocno trzymam kciuki!
Dziś o północy będzie wiadomo, który blog zdobył najwięcej kliknięć, a za parę dni - który został uznany za najlepszy przez Kapitułę. Myślę, że niełatwe ma zadanie jury. Niełatwe. :)

środa, 12 grudnia 2012

Śmierdząca sprawa

Minął pierwszy dzień mlecznego odwyku. Julek brak butli rano i wieczorem zniósł bezrefleksyjnie. Zmiany przyjął na klatę. Wsunął więc bez zastanowienia kanapkę bez masła, z cienko pokrojonym kabanosem (śniadanie) i kanapkę z dżemem (kolacja).
Zmiany w diecie będą wymagać nie lada roszad kuchennych, ale podołamy. Na dwa tygodnie z julkowego menu znikają jogurciki, śmietana, danonki wszelkiej maści, masło, ser biały i żółty, jajka. I wszystko co nosi mleko w sobie. Krowa a sio!
Testujemy, czy plamy na twarzy i wolne stolce to wina mleka.
Celiakia po wstępnych badaniach wykluczona. Ale to badanie tylko z krwi. Jeśli dieta nie pomoże, udamy się do gastrologa. Kupa luźna, kupa rzadka, kupa śmiechu od niemowlęctwa. Trochę za długo, więc szukamy winowajcy.
Wczoraj wreszcie wizyta u alergologa. Czułam się dopieszczona, przenicowana pytaniami i pozytywnie nastrojona dociekliwością pani doktor.
I zaczynamy od diety. Jeśli będzie kupa poprawy, czy tam poprawa kupy, mamy przyczynę i pozostajemy na diecie. Jeśli nie, szukamy dalej. Testy pokarmowe na początku stycznia. Maść doraźnie już teraz i plamy powoli znikają.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Ogłoszenie

Poszukuję anielskiej cierpliwości. W każdej ilości. Mogę kupić/wynająć/wydzierżawić. Pilnie!
Nie wyrabiam. Chwilami nie wyrabiam. Pracownikiem jestem przez osiem godzin, mamą i żoną na okrągło. Na bycie kobietą brakuje zapału. A zająć się sobą kompletnie nie mam czasu.
Gdzieś chwieje się równowaga między rolami,w które wpisałam się sama. I krzyczę bezsilnie. Gubię łagodność. Nie znoszę się takiej.
Dystansu jak powietrza potrzebuję, gdy chłopcy szaleją wieczorem, choć to już noc właściwie. Wieczór jeszcze niedawno mój, jest do dyspozycji nie mojej. Ich rozsadza energia, mnie złość.
Kilogramów cierpliwość potrzebuję, gdy Julek w rytuale swoim po raz nie wiadomo który, obrywa listki z kwiatka, przewraca lampę stojącą, wyrzuca z szafek kuchennych wszystko co pod ręką, naciska każdy przycisk po drodze (zmywarka drugi raz pod rząd pierze ten sam wsad) i nic nie robi sobie z upomnień i kary wsadzenia go do łóżeczka. Perfekcyjnie ignoruje moje wywody. Wzrokiem wędruje gdzieś w dal. Za to utkwić go we mnie bezbłędnie potrafi, gdy staje przy mnie, ciągnie za nogawkę i ręce wyciąga, żeby go wziąć. Potem steruje wyprawą prosto do kuchni po łup, w tej szklanej szafce po prawej, tuż przy oknie, jest mamuś biszkopt, daj mi go, proszę. Tak wzrokiem przemawia, retorykę ubogacając zwrotem yyyyyyyyy i palcem celnie na wprost.
Nie, mieszkanie nie jest specjalnie przystosowane do dziecka z zespołem Downa. Zwyczajnie, z niskich komód i szafek zniknęły szklane ozdoby i wszystko właściwie. Kubki, talerze (po gwałtownym skurczeniu się naszej zastawy) lądują na środku stołu w strefie niezagrożonej rączkami Julka, a schody dawno są zabezpieczone, w dolnych szufladach kuchennych nie trzymam już rozpieczętowanej mąki, cukru, kaszy, w środkowych rozpanoszyły się li tylko drewniane i plastikowane naczynia (na wypadek podokapowych lotów). To ja ze swoją cierpliwością nie jestem przystosowana. Kompletnie. Bo to, co Krzysiowi wytłumaczyłam raz i powtórzyłam, Julkowi tłumaczę wiele. Wiele, wiele razy. A Julek dalej kwiatek obrywa, lampę przewraca, z szafek wszystko wyrzuca, naciska przycisk. Każdy po drodze. Ten proces poznawczy rozciąga się w czasie. Rozmijam się z młodszym synem w pojmowaniu tej samej rzeczy. Szaleńczo trudne to chwilami.
Cierpliwości. Potrzebuję dużo cierpliwości. Najlepiej anielskiej. Z Julkiem to inna liga. Zawodowa.

sobota, 8 grudnia 2012

Zespolak

Do wieczornych rytuałów należy wkładanie Julka, gdy zaśnie, do śpiworka. Robi to Radek. Wczoraj, zanim załadował młodszego w to opakowanie na szelkach, przyniósł mi go śpiącego do kuchni.
- Zobacz, Martuś, jaki zespolak.
Nasycenie czułością wyrazu „zespolak” osiągnęło niebezpieczny pułap. Detektor tkliwości oszalał. Aż mnie szczypnęła zazdrość. Piękne to było!  

czwartek, 6 grudnia 2012

Mikołajki

Wszystko dzisiaj układało się nie tak.
Najpierw św. Mikołaj zamiast motoru Bentena (czyt. Batmana ;) przyniósł Spidermana na quadzie (miał święty się prawo pomylić? miał). Julek odgryzł końcówkę jajka niespodzianki z celofanem. Pies trącał celofan, ale to nie było jego jajko. Bo on jajek z czekolady nie je (o czym święty wie). Zamiast dostał bańki. To było Krzysia jajko. Płacz wielki! Bo miało być całe.
Potem było popołudnie i umówiony wyjazd mój i Julka do przedszkola Krzysia na czytanie dzieciom bajek. Wzięliśmy „Pana Kuleczkę”, „Wiersze ciotki Trzpiotki” i nadzieję, że może jednak nie będę musiała przebierać się za Mikołaja (świętego przez skromność – nie dodam;)).
Dzień wcześniej. Dzień wcześniej odbierając Krzysia z przedszkola, zaproponowałam, że przyjadę poczytać. Czwartek - ostatni dzień wolnego na kurowanie Julka. A że Julek wykurowany, pomyślałam: „wezmę go ze sobą”. Tak mi w głowie tkwiło, jak ze dwa razy Krzyś wpadł w rozczarowanie, gdy nie przyjechałam po niego z młodszym bratem, a miałam. Wychowawczyni ucieszyła się i wpadła na pomysł, żebym czytała jako św. Mikołaj. Strój ma. Da mi, a Julkiem się zajmie. Zgodziłam się, mimo widząc te kilka srok za ogon.
Wracamy do dzisiaj. Chyłkiem, boczkiem, na paluszkach chciałam przemknąć z Julkiem do sali Krzysia. Ale czujna pani udaremniła nasz plan. Przechwyciła młodszego, wcisnęła torbę z przebraniem. I tak zostałam świętą Mikołają.
Wlazłam w tym przebraniu. Dzieci to by i się nabrały, ale Krzyś woła: - Gdzie moja mama?! Ty jesteś moja mama! Jesteś?
No i siedziałam na zydelku (choć zawsze siadałam po turecku na podłodze z dzieciakami), czytałam roztargniona, odganiając natarczywe rączki Krzysia, który co rusz ściągał mi czapkę, żeby się upewnić, że ja to ja, a nie jakiś święty, zezowałam na Julka. Tak bardzo ciekawa byłam, jak się odnajduje w przedszkolnej przestrzeni. Niewiele widziałam. Podobno ochoczo zwiedzał salę. I zdziwiony podnosił głowę, gdy głos mój słyszał, a mnie nie widział. Czytałam. Wchodziłam w rozmowę z dziećmi i było fajnie. Fajnie gorąco. Rozpływałam się w sztucznej brodzie i gaciach z nylonu. A potem jeszcze dowiedziałam się od Krzysia, że woli mamę od Mikołaja. Przynajmniej na czytanie w przedszkolu.
A na koniec miałam Walentynki w Mikołajki. Starszy w szatni kazał mi zamknąć oczy. - Poczekaj, nie otwieraj, mamuś. Jeszcze nie, jeszcze nie. Już! Przed oczami serce duże, czerwone. - Sam je zrobiłem. Wyciąłem i pokorolowałem. Dla ciebie. I taty. 
Nie tak, a jednak miło. ;)

Mikołajkowy poranek

Serce od Krzysia - pół dla mnie, pół dla Radka
 

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Kartki świąteczne

W tym roku postanowiłam po raz pierwszy zrobić kartki świąteczne samodzielnie. Poszperałam w necie, poczytałam mniej niż więcej o scrapbookingu, namierzyłam sklep z przepięknymi papierami, wstążeczkami i innymi pierdołkami. Zakupiłam. Odwiedziłam jeszcze po drodze sklep papierniczy. Słowem: przygotowałam się.
Weekend spędziłam na robieniu kartek świątecznych. Pomagali mi Krzyś i Radek, Julek niekoniecznie.
To robienie kartek to była prawdziwa frajda! Jako tako przygotowana do tematu poddałam się sobie. Dobierałam kolory i dodatki według uznania. Swobodnie komponowałam kartki, dbając o estetykę i trzymając się zasady – lepiej z umiarem, niż z przepychem. Przepych, żeby nim się zachwycać, tworzą tylko artyści. Zaangażowałam się maksymalnie i ta kreacja przyniosła mi prawdziwą satysfakcję. To trochę jak z wychowywaniem dzieci. Przygotowana jako tako, kształtuję ich sobą, koryguję zachowania zgodnie z wewnętrznym przekonaniem, a to, jacy w ostateczności się staną, będzie w pewnym stopniu odzwierciedleniem mnie samej. Tak jak te kartki. Tylko z nimi było o tyle łatwiej, że niezadowalające efekty, mogłam na bieżąco korygować, nie czekając na ich ostateczny kształt.
I tak oto zaczęliśmy rodzinnie okres przedświąteczny.
Inspiracją są dzieła (niektóre naprawdę dzieła!) tworzone przez zakątkowe mamy. I otrzymywane od lat kartki, które tworzy pewna krakowsko-przemyska znajoma, a od niedawna również córka tej znajomej. Dziękuję Wam dziewczyny. :)






I jeszcze na koniec postać stworzona spontanicznie przez Radka. Ja musiałam mieć przygotowane wcześniej szablony, żeby według nich ciąć odpowiednio, dopasowywać, kombinować, a mój mąż wziął nożyczki, poruszył wyobraźnię, szast-prast i powycinał bez rysowania takiego oto skrzata. Mikołajkowego. :)

niedziela, 2 grudnia 2012

Rycerzy dwóch

Kiedy byłam w wieku Julka, rodzice przenieśli się z Łodzi do Bielska-Białej. Zamieszaliśmy w Mikuszowicach. Wtedy wieś aspirująca do bycia przedmieściami. Ale miałam raj! Mieszkaliśmy w domku na parterze. Na piętrze moi kuzyni. Adrian i Damian. Adrian starszy, Damian młodszy o dwa lata. Jak oni się tarmosili. Przepadali za sobą. I tarmosili. Dzień bez tarmoszenia był dniem straconym.
Patrzę na mojego Krzysia i widzę, jak go energia roznosi. Pora nieletnia, na zewnątrz się nie wyszumi, szaleje w domu. Inspiracją są wszelcy bohaterzy. Super-bohaterzy. Walka mieczem, skoki w powietrzu i z kanapy, wymachy nogami, za rok idzie na judo. Już nawet znalazłam grupę w naszej okolicy. Ale od pięciu lat.
A Julek naśladownik. Łazi za Krzysiem i próbuje powtarzać. A mnie się gorąco robi, jak staje na kanapie, ledwo równowagę łapiąc na miękkich poduchach i przechyla się tak, że zaraz tyłem głowy runie na podłogę. Ale nie, on, skok na szczupaka, przed siebie. Na oparcie. I radocha!
Krzyś zaczyna tarmosić Julka. I znów mi się gorąco robi. Bo nie chcę z Julka zrobić pierdoły. Dlatego że młodszy, że upośledzony. Ale też chcę Krzysiowi uprzytomnić, że prawdziwi bohaterzy to nie ze smokami wojują. I w głowie mi moi kuzyni. Ten ich dziecięcy testosteron. To chyba normalne, że chłopcy tak boksują? Jak trudno czasem znaleźć ten wyważony środek.
Więc nie interweniuję, gdy Krzyś z Julkiem tarmoszą się. Chyba że starszy (na razie tylko starszy) nierycersko wykorzystuje swoją przewagę. Bo w zasadzie cały czas ma przewagę. Choć dziś Julek po raz pierwszy przeszedł do ataku. Walka była jedna. Poległych niewielu. Zgoda na koniec. A potem żyli długo i szczęśliwie. :)