Zakładając, że złota rybka spełnia tylko materialne
życzenia, poprosiłabym ją o pracę na pół etatu, w promieniu pięciu kilometrów
od domu, za pensję nie mniejszą niż teraz.
Odpadłoby mi wstawanie o piątej rano i podróż ponad 30 km do pracy. Dwa razy w
tygodniu autem (gdy wiozę Julka do OWI, odwożę go do mamy i jadę dalej do
pracy), reszta dni SKM-ką z przesiadką na autobus (mogę poczytać to plus – nie zasypiam
przy książkach typu Millenium i dobrych reportażach, prace bardzo ambitne
żegnam klejącym spojrzeniem, mogę się też zdrzemnąć). Wychodziłabym do pracy dziesięć
minut przed jej rozpoczęciem. Miałabym czas na wyprawienie Krzysia do
przedszkola. Poranne przytulańce, kawę i podszykowanie obiadu.
Wracałabym w południe. Dla Julka czas na zabawę i pracę u
podstaw. Doszykowanie obiadu. Około piętnastej do przedszkola po Krzysia. Obiad
gotowy, mieszkanie ogarnięte, czas wolny dla i z dziećmi. Ja nie konam
niedospana, mam więcej cierpliwości dla chłopaków, nie siedzę cały dzień tylko
w domu, realizuję się zawodowo i jeszcze pieniądze zarabiam.
Dwa razy w tygodniu spokojnie wiozę Julka do OWI. To wtedy wycieczka, a nie
wyścig z czasem.
Tak by mi się ta złota rybka przydała.
A tu proza życia. Po ponad tygodniu budzik jutro skoro świt wybudzi
mnie ze słodkiego snu. I witaj praco!
Fajnie mi było w domu. Z chłopcami. Ważne, że już zdrowi! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz