Gdy okazało się, że już wszystko zostało zrobione i nastał czas świąteczny, czas wolny od rutyny i obowiązków, nie wiedzieliśmy, co z nim zrobić. Zdziwieni, że godziny przestały być minutami, patrzyliśmy na siebie niepewni, czy coś ucieka, stoi czy tak bardzo odzwyczailiśmy się od nicnierobienia.
A gdy po prawie trzech dniach oswoiliśmy nasze lenistwo i zorganizowaliśmy sobie fiestę wspólnego bycia, skończyły się święta. Jutro wielki powrót do codzienności.
I dobrze. Jedno nadaje smaku drugiemu i toczy się nasze życie. Toczy raz leniwie, raz zupełnie szybko.
Poniedziałek minął nam pod znakiem wody i ognia.
Krzyś dyngusował. Ja dyngusowałam. Julek nie bardzo wiedział, o co tyle rabanu, ale na wszelki wypadek uciekał przed nami.
No i sezon grillowy rozpoczęliśmy.
Przy okazji zielono, zielono nam bardzo. :)
Był zafascynowany, podeksycytowany i jednocześnie zachowywał ostrożność. Taki zadymiarz ;)
OdpowiedzUsuńAle Wam zazdroszczę tego wybiegu w koło domu!!! Julek szczęśliwy. I o to w końcu chodzi! :))
OdpowiedzUsuńWygodny ten wybieg, to fakt. Rozleniwia też przy okazji. Nie chce się poza płot wychodzić. No chyba, że Julek temat przyciśnie. ;)
OdpowiedzUsuń