Bo to są mikro ruchy, mikro zdarzenia. Brak
zwyczajnej konwersacji. Przesyt onomatopeją.
Człapie człek onomatopeiczny. Choć akurat to plaskanie stóp z hipotonicznym
płaskostopiem za każdym razem mnie rozczula. I to rozdarcie, ten ciągły
oksymoron mojego jestestwa też wkurza, mimo że bez niego ciemna strona niemocy
wchłonęłaby mnie lepiej niż czarna dziura.
Taki schowany but i brak odpowiedzi,
gdzie jest. Jakiś kamień chwycony w łapki, które uwielbiam dotykać i szpikować
pierdziochami całuśnymi, a które nagle stają się narzędziem (nie)wybaczalnej
zbrodni, bo ten kamień zostaje przemaszerowany wzdłuż polakierowanego zderzaka.
Kupa – różnie kontrolowana – jako obiekt badawczy, wnikliwej, bardzo wnikliwej
analizy w warunkach nielaboratoryjnych…
A przecież jeszcze wczoraj, jeszcze tydzień temu, była do jasnej
cholery! wyrazem obrzydzenia i właściwego wysadzenia. I to też właśnie boli, ta
zmienność, brak pewności, że to co nabyte, zostanie na wieki wieków do końca.
Pojawia się nowa rzecz, cieszy i znika. Abonent czasowo niedostępny. Utknęłam w
pytaniu: czy już wie/czy jeszcze wie/czy przestał wie. Albo ten
jęk-brzdęk-nie-i-ne. I nie wiem o co chodzi. Ten niezapowiedziany, błyskawiczny
zrzut w półobrocie kanapki, kubka (dlaczego picie podaję w plastikowym, no
dlaczego?), widelca, pilota, bogu ducha winnej przeszkody na drodze rozkapryszonego,
nastrojonego bardzo zdecydowanie na tak-i-tak-tu-i-tu-nie-ma-że-kompromis małego
człowieka. Albo oślepiający błysk w oku, otwarcie na wszystko, gadanie chwilowe
i znów zapaść intelektualna. Duszno mi.
Towarzyszka ma - czujność. Gdy znika za
winklem na papierosa, którego nie palę, dzieją się te wszystkie dziwne,
upośledzone rzeczy. Ich kumulacja
wywołuje we mnie skowyt. Irytacja święci triumfy. A wkurzenie zostaje
samozwańczym królem. Mroczna fala goryczy i smutku wzbiera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz