Najpierw pociągiem trzy i pół godziny do Warszawy. Na dworcu czekał już Radek, zapakował nas do auta i hajda na Półwysep Helski. Ceną za widzenie jednego dnia gór (południe) i morza (północ) była dziewięcioipółgodzinna podróż, którą chłopcy, szczególnie ten młodszy znieśli dzielnie, bez drzemki i wpadki siusialnej, w towarzystwie herbatników, telefonów i muzyki pop.
Warto było tak pchać się.
Spacery nad morze, po lesie, w towarzystwie sprawdzonym i wzajemnej adoracji były idealne! Dawały potężny zastrzyk energii, apetyt na wszystko co na stole i zabawę do północy. Pozostawiły niedosyt i świadomość, że byliśmy już w tym roku nad morzem. :)
Hel o tej porze roku świeci pustkami. Dopiero teraz można docenić jego urok, ujrzeć właściwe gabaryty i brak tłumów turystów. Brak w ogóle ludzi. Spokojne, senne miasteczko i morza szum. Hałas mew.
A, i Julek jakby mniej buntował się łażąc z nami.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! :)
Niesamowite, że chłopcy bez problemu pokonali tak daleką trasę. Wielki szacun.
OdpowiedzUsuńDla calej Waszej rodziny wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia i wszelkiej pomyślności w 2017 roku.
Dziękujemy za życzenia! :) Niech się dobrze dzieje.
UsuńAle super!!!!
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego!