Śnieżka zdobyta. To w wielkim skrócie.
Teraz rozwinięcie.
Podeszliśmy Julka taktycznie. Żeby chłopaka nie zniechęcić, wjechaliśmy na Kopę kolejką linową (1300 m n.p.m.). Stąd czarnym szlakiem doszliśmy do Domu Śląskiego. Julek szedł chętnie. Tu widać było już jak na dłoni dwa szlaki wiodące na szczyt. Łagodniejszy, ale dłuższy i drugi - stromy, zygzakowaty, ale krótszy. Warunki pogodowe idealne. Słonecznie, sucho, z lekka wietrznie. Ruszyliśmy krótszym, wiedząc już, że gorzej Julkowi się schodzi (czyt. rozdział "Karpacz - droga Bronka Czecha", a! nie było, napiszę, jutro, potem, na pewno). Julek wiedział dokąd idzie, bo widział szczyt, czy raczej charakterystyczny budynek instytutu meteorologii. Ale tak zdeterminowanego go jeszcze nie widziałam. Był fantastyczny. Szedł równo, nie zatrzymując się. Raz na podziwianie widoków i krótki odpoczynek. Potem musiałam go trzymać za rękę, bo robiło się wąsko i stromo. Ale szedł. Ja opowiadałam, o tym, co będziemy robić jutro (w planach był basen), i o tym, co będzie robił po powrocie do domu (wymieniał gry Fifę, Halka, auta) i tak w kółko. A gdy pytałam, czy chce odpocząć, mówił "nie odpocząć" w sposób zrozumiały tylko dla mnie. Po pół godzinie byliśmy na szczycie. Sporo ludzi, fantastyczne widoki i wspaniała satysfakcja.
A potem zaczęło się zejście. Długie, mozolne, chwilami nudnawe, z małymi, przelotnymi kryzysami, odpoczynkiem i colą w Strzesze Akademickiej, głaskaniem napotkanych psów na szlaku (Julek coraz częściej pyta, czy może pogłaskać, zanim przystąpi do głaskania), zaczepianiem ludzi (był pewien odcinek drogi, w której Julek podczepił się pod miłe panie i szedł z nimi równo, a my sobie gadaliśmy), pięknymi widokami, ciszą w uszach i uśmiechem w sobie. Owszem, zdarzyły się odcinki, kiedy niosłam Julka na plecach. Dla wzmocnienia, relaksu (jego, nie mojego), przyspieszenia. Wędrówka trwała łącznie siedem godzin (licząc od wejścia na wyciąg - wjazd zajął niecałe 10 minut). Julek dał radę! Krzysiek dał radę! Nasze nogi dały radę. Byłam dumna z chłopaków. :)
Kopa
w drodze do Domu Śląskiego
w drodze na Śnieżkę
Śnieżka
Droga Jubileuszowa (zejście ze Śnieżki)
Tam jeszcze przed chwilą byliśmy, teraz wracamy
Wracamy i wracamy (Równia pod Śnieżką)
Strzecha Akademicka (przerwa techniczna na colę i idziemy dalej)
wreszcie Mały Staw i Samotnia (cudne miejsce!)
obeszliśmy Mały Staw i dalej w drogę (Julek był nieco rozczarowany, że nie może się kapać)
ciut zmęczeni, większość drogi za nami
Krzysiek gdzie mógł, to wchodził na skały
ostatni przystanek na bułkę
Świetna wycieczka. Pierwszy krok na drodze do pokochania górskich szlaków. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMnie do tej miłości nie trzeba przekonywać, a dzieci oporne, choć szły. Doszły. Zeszły. I były lody. :)
Usuń