Od dawna podtykam Julkowi chrupki,
biszkopciki, paluszki do rączki. W najlepszym razie brał, wkładał do buzi,
odgryzał kawałek i rzucał. Najczęściej jednak po otrzymaniu od razu wyrzucał.
Raz jeden wędrując natknął się na podłodze na porzucone i nadgryzione przez
Krzysia jabłko. Wziął je w obie ręce, jak każdy inny przedmiot leżący na
podłodze, a że jeszcze nieopatrzony, tym ciekawszy i wsadził do buzi. Usiadłam
wtedy naprzeciw Julka (postanowiłam reagować, gdy zacznie gryźć kęsy, którymi
mógłby się dławić). Julek ugryzł kawałek, pogryzł, połknął, ugryzł znowu. A ja
nie mogłam ochłonąć z wrażenia. Oto mój syn samodzielnie jadł! Była to
sekwencja kliku gryzów. I raczej zupełnie przypadkowa przygoda.
Dziś było inaczej. Świadomie. Jak zwykle dałam Julkowi
biszkopta. A ten po ugryzieniu nie odrzucił, tylko dalej go trzymał. Ugryzł i
trzyma. Ugryzł znowu i nadal trzyma. Biszkopt znika, rączka zaciśnięta na
resztce miękkiego, słodkiego krążka. I co mój Biszkopcik zrobił? Zbliżył
piąstkę do ust, rozwarł ją i wpakował resztę do buzi. Pogryzł i zabuczał. Chciał
jeszcze. Normalnie zjadł sa-mo-dziel-nie biszkopta! Następnego też! A potem
zawalczył z długą nitką makaronu spaghetti. Męczył ją i męczył, aż zjadł od
początku do końca. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz