Julek to bardzo wymagający piechur.
Zatrzymuje się, skręca w bok, siada bo nie chce dalej iść, łapie fazę gadania do każdej mijanej osoby: cześ, odmawia trzymania go za rękę, wymusza wzięcie swego prawie dwudziestokilogramowego jestestwa na barana, ostatecznie na ręce, staje w poprzek, wybiega naprzód i przytula się do mijanych osób, wrzeszczy, wywala język, nie idzie, przystaje, każdy parkomat/kosz na śmieci/ławka są obmacane, poklepane, obejrzane z detektywistyczną dokładnością. Idzie długo, idzie jajko znieść.
Taki etap przejściowy. Pierwszy dłuższy wypad bez wózka. Wyrósł chłopak i fizycznie i mentalnie. Uczymy więc chodzić piechotą. Idzie jak po grudzie.
Na plażę docieramy zmordowani.
Nabieramy sił taplając się w morzu, kopiąc dziury, biegając wzdłuż brzegu, łapiąc oddech między samoobsługą rozrywkową a przerwą na kanapkę. Nabieramy sił na powrót w rytmie jak wyżej.
Wakacje. Wreszcie razem.
Dawno mnie tu nie było, dziś nadrobiłam kilkumiesięczne zaległości u Was na blogu. Ależ ten Julek wyrósł! Postępy też robią wrażenie! Oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy. Fakt, Julek zmienia się, rozwija i na każdym etapie na jakimś odcinku nieźle daje popalić. Co nadal rekompensuje swoim urokiem ;) Pozdrawiamy serdecznie!
UsuńAle się zmienia! Z notki na notkę!
OdpowiedzUsuń