Pierwsze dni z jednym dzieckiem na pokładzie to zachłyśnięcie się nagle uwolnionym czasem. To o połowę mniej popołudniowej przywózki do domu, to brak rodzicielskich interwencji w chwilach spięć między braćmi, to wreszcie gorąca herbata, a nie zapomniana zimna wypita w przelocie.
Przez pierwsze kilka dni.
Bo potem ta cisza przeszkadza. Zaczyna brakować tych wszystkich poszturchiwań i walk między chłopakami o ulubioną bajkę, brakuje mi momentów przed snem z książką czytaną Krzysiowi ciągle na głos, brakuje relacji, opowiadań, mnożeń i dzieleń dziejących się w aucie na krótkim dystansie do domu. Brakuje mi nawet tego - niespiesznego, entowego i wystawianego na niemożebne próby moją filigranową cierpliwość - ubierania w szatni, a nie daj panie Boże! ubierania, gdy kolega przypadkiem też się ubiera w tym czasie...
Nieobecność Krzysia jest bardzo obecna w nas. Zaczyna uwierać. Wywołuje tęsknotę. Tegoroczna nieobecność podsunęła wyobrażenie tego, co najprawdopodobniej nieuniknione za lat kilka-bardziej naście.
Krzysztof układa swoje życie gdzieś tam.
Julian z nami tu.
Brak syndromu opuszczonego gniazda. Mamy kumpla. Towarzysz naszej codzienności. Kapitalny człowiek. Dziś mały. Jutro duży. Ta przyszłość, dojrzalsza przyszłość Julka nie straszy. Ratuje nas od pustki.
Jest coś jeszcze - Julek nigdy Was nie zdradzi, nie zrani, co jest niestety częstym (a może stuprocentowym nawet) udziałem innych rodziców. Julek zawsze będzie ciepłem i miłością. To dużo. Bardzo dużo.
OdpowiedzUsuńIza
W ogóle kluczowa w życiu z Julkiem jest miłość. :) Dziękuję za ten komentarz.
Usuń