Jeden wieczór, jedna noc, jeden spacer. Wystarczyły, żeby zainaugurować urlop.
Julek piechur kiepski. Jęczał, sapał, targował się, żeby brać go na barana, siadał w poprzek drogi. Nie współpracował za dobrze. Szło się z nim jak zwykle. Trudno.
Ale spacer po okolicy zaliczyliśmy. Przy okazji odnajdując zabłąkanemu szczeniakowi wielkości jałówki drogę do swoich. Kosztowało nas to mały wsteczny i jeszcze więcej wysiłku w wywalczaniu wędrówki na własnych nogach (Julek). :)
I niedziela minęła prędziutko. Goście pojechali dalej. A ja nie musiałam w poniedziałek wstawać skoro świt. Chwilo trwaj! :D
Czarno na białym, że łazić synowi młodsemu się nie chciało.
Fot. Kasia Szulc-Kłembukowska |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz