Dni biegną. Uciekają ciurkiem. Tygodnie, miesiące. Staję, nie dowierzam. Na pokładzie prawie siedemnastolatek i prawie piętnastolatek. I nagle odkrywam, że w dojrzałość to ja z nimi mogę.
Wyjeżdżamy na weekend. Julek jedzie z nami. Krzysiek zostaje w domu. To nie pierwszy raz. Ten jednak jest inny. Zaprasza dwóch kumpli na nocowanie. Ostatecznie plan nie wypala. Robi sobie jajo-chlebki, białkowe racuchy, które nazywa pancake'ami. Opiekuje Kilką. Kosi trawnik. Spotyka się wieczorem ze znajomymi. Jedzie motorem. Wraca motorem. Ogarnia swoje korki z matmy. Umawia z korepetytorem plan na przyszły rok. Maturalny rok. W stałym kontakcie z nami. Odpowiedzialność. Rozsądek. Dlatego jestem taka spokojna. Spokojniejsza niż rok temu. Nawet mimo tego, że od ponad miesiąca mój starszy syn ma prawo jazdy kat. A1. Świeża sprawa.
Julek z nami. Jego nie trzeba namawiać na wspólne wyjazdy. Targuje się tylko, że pięć nocy a nie dwie. Bierze w ciemno to, co ma nadejść. I nie zakłada, że będzie kiepsko. Lubię ten jego bezwarunkowy optymizm. Cieszy się na spotkanie z Dorotką, Rafałem i Oskarem. Ludźmi, którzy stają się nam coraz bliżsi i wcale nie przez to, że Radek z Rafałem mają wspólne siostry cioteczno-stryjeczne i spędzali wiele wakacji razem. Kiedyś. Dawno temu. W innej epoce. Jesteśmy przecież po pięćdziesiątce.
Do tej pory gościliśmy się we własnych domach. Dzieli nas dystans ponad trzystu kilometrów. Tym razem wynajęliśmy domek na Mazurach. I tam spędziliśmy wspólnie czas. Jaki to był dobry czas!
Julek - typ biesiadny. Zawsze czekał na wszystkich, żeby zacząć jeść. Cierpliwie znosił przedłużającą się nieobecność na stole mięsa, które dopiekało się na grillu. Sprzątał ze stołu, nakrywał do stołu. Raz czy dwa przewrócił oczami, ale spełniał swój obowiązek bez sprzeciwu.
Spacer - bez zająknięcia szedł ponad dwa kilometry w jedną i dwa kilometry w drugą stronę. Nie jeden raz. Dwa razy. Rozmawiał, nie zamęczał pytaniem: - długo? Towarzyszył rozgrywkom sportowym. Towarzyszył w jacuzzi, towarzyszył nam na łódce. Opanowany, uśmiechnięty, zadowolony. Miły kompan.
Jedynie po oswojeniu nowego otoczenia trzeba było nieco stopować Julka wylewność. Ten nadmiar bliskości. To zbyt natarczywe przekraczanie granic w okazywaniu czułości. Ale te sytuacje nie wywoływały spięć. Były dobrą okazją do tłumaczenia Julkowi, że wielokrotnie przez niego powtarzane zdanie "nie dotykaj mojego ciała" działa też w drugą stronę. Nie zawsze i nie każdy ma ochotę na dotyk. Nawet ten najbardziej delikatny i czuły. Absolutnie trzeba to uszanować.
Nie wiem, kiedy z trybu małe dzieci przeszłam w tryb dojrzałe, samodzielne dzieci. Przecież jestem w tym miejscu od jakiegoś czasu. To dobre miejsce. Dobry czas. A, i odkryłam, że naprawdę lubię wiosłować.
![]() |
Zdj. Dorota Kopacz |
![]() |
Zdj. Dorota Kopacz |
![]() |
Zdj. Dorota Kopacz |
![]() |