Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
piątek, 30 sierpnia 2024
Basen Cygański Las
wtorek, 27 sierpnia 2024
Przegląd zębów
Zdrowotnie ruszyliśmy wczoraj z Julkiem na rowerach do placówki medycznej, w której na 13:00 miał wizytę kontrolną u stomatologa. Ostatnie leczenie, jeszcze mleczaków, miał trzy lata temu w sedacji wziewnej. Potem zaliczył jeden przegląd, a jeszcze potem poleciały miesiące i wyszło, że półtora roku dentysta nie zaglądał mu w buzię.
Oczywiście lukam co jakiś czas w zęby Julka, wspierając dokładność ich mycia przez syna, ale co szkiełko, światło i precyzja badania specjalisty, to nie ogląd matki. Bałam się, że mogłam coś przeoczyć, szczególnie na styku gęsto usianych siekaczy i trzonowców.
Czyściutko. Żadnych ubytków, ani śladów próchnicy. Odetchnęłam z ulgą.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na obiecaną porcję lodów. Jeszcze dalej mijaliśmy pusty plac zabaw. Julek zaordynował postój. Zaliczył karuzelę i linową drabinkę. Wróciliśmy do domu. Wizytą u stomatologa rozpoczęliśmy ciąg corocznych kontroli lekarskich. Z optymizmem patrzymy w przyszłość.
niedziela, 25 sierpnia 2024
Na szlaku
sobota, 17 sierpnia 2024
Wakacje w pigułce
Nasz tegoroczny rodzinny wyjazd wakacyjny sprowadził się do dwuipółgodzinnego, wspólnego pobytu na plaży w Sobieszewie. Słońce dawało do pieca. Wiatr lekko powiewał. Fale zachęcały do kąpieli. Było tuż po siedemnastej.
Zdążyliśmy tylko zameldować się w hotelu, zanieść do pokoju dwie walizki i pakiet weselnych ubrań. Torbę z plażowymi przydasiami miałam zapakowaną osobno. Niecierpliwie ruszyliśmy w kierunku wyspy. Głód lekko doskwierał. Chłopakom zachciało się pizzy. Krzysiek namierzył pizzerię na końcu Nadwiślańskiej Pizza Plus na Wyspie. Zjedliśmy nasz obiad pod jabłonką. Fajna i smaczna miejscówka.
Najedzeni wróciliśmy do centrum Sobieszewa. Znamy to miejsce. Osiem lat temu spędziliśmy tu dziesięć dni urlopu. Julek kilometr do plaży wędrował nieskwapliwie. Bardzo trudna była to marszruta. Osiem lat później w tym samym miejscu, niespełna czternastoletni Julian szedł zwyczajnie, bez zatrzymań, dramy i protestu. Niech żywi nie tracą nadziei!
Plaża w Sobieszewie jest szeroka. Wygodna do znalezienia bezludnego grajdołka. Od razu wlazłam do wody. Lekko chłodnej, ale gdy tylko oswoiłam ciało, dałam się ponieść falom i wyjść już nie chciałam. Radochą zaraziłam Krzyśka. Julek zatrzymał się w połowie. Wiadomo przecież, że rekiny. Radek pozostał bezpiecznie na brzegu. Wiadomo - korzonki. Każdy ma swoje potwory.
Gdy wyschnęliśmy, zaczęła się zabawa w piasku. Trwała czterdzieści minut, może godzinę. Po niej przyszło nasycenie plażą. To znaczy Julek, Radek i ja dotrwalibyśmy do zachodu słońca. Krzysiek wyraził sprzeciw. (Mówiłam, że Sopot na własnych warunkach był miodem na nasze małżeńskie chciejstwa). Doszliśmy do pewnego porozumienia, ale do zachodu nie dotrwaliśmy. Trudno. Będą inne. Kiedyś.
Czwartek (przedpołudniową jego część) spędziliśmy na krótkim spacerze po okolicy. Wesele było w hotelu tuż obok elektrowni wodnej w Straszynie. Miejsce z historią.