Julek tak mnie przyzwyczaił do swojego bezinfekcyjnego stylu życia, że gdy wczorajsze wszystkie znaki na niebie krzyczały: "coś się kluje", ja je wzięłam za:
a) zmęczenie i niedospanie (czym syn utwierdzał mnie oznajmiając: " mama, spać");
b) efekt cieplarniany i skutek zewnętrznego gorąca (ciepła, bardzo ciepła, rozpalona głowa).
Termometr jednak nie kłamał.
Okolice 38 st C pozbawiły Julka zwyczajnej energii i apetytu na bunt.
Nie lubię.
Nie lubię gorączki bez żadnych dodatkowych objawów.
To znak, że Coś się czai.
To Coś może być krótkie, przelotne, szalone, wyczerpujące, poważne, z tłustymi mackami na tobie, oplatające i roszczeniowe wobec zdrowia.
Julek został w domu.
Śledztwo w sprawie Coś trwa.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz