środa, 31 lipca 2024

Kolonijne newsy

Wczoraj wieczorem po raz pierwszy tak zwyczajnie, w spokoju pogadałam z Julkiem. Bo tak, jak dzwonił, to był hałas w tle, śmiechy, zero komfortu pogawędki. W sumie to do końca nie wiem, kto był inicjatorem rozmowy, bo połączył się ze mną numer opiekunki pani Mileny, ale w słuchawce usłyszałam Julka. Wygląda to tak:

- do domu wrócę, to spać z babcią,

- zabiłem muchę, mucha lata, boję muchy i rekina,

- tak, byłem, żelki, czipsy, coli nie, pani nie pozwala (tu w tle usłyszałam panią Milenę, która mówi, że jest ta zła, bo pozwoliła kupić tylko jedną niezdrową rzecz, więc Julek limit wyczerpał i coli nie kupił - punkt dla pani Mileny, nawet dwa),

- grałem w piłkę, 

- co robisz?

- mama, kocham ciebie,

- czekaj, 

- dobra, pa.

Rozmowa była konkrenta, rzeczowa, długa, z ochotą na wydłużanie, bez smutku, ze zrozumieniem okoliczności.

Na horyzoncie zamajaczyła tęsknota. A może zwykła ochota na pogadanie z mamą? Bo przyszedł wieczór, trochę zmęczenia i te muchy irytujące, bo cztery dni minęły, bo oswoiłem miejsce i mnóstwo wrażeń, a gdzie dom? Mój dom. Moje domowe przyzwyczajenia. Tam. A ja tu. Mama, tata, Kilka, Krzyś daleko.

Nadal jestem spokojna. Julek to typ zadaniowy. Dziesięć dni, które mu pozostały, wykona. Nie wygląda na nieszczęśliwego na zdjęciach, które dostaję (większość z nich w towarzystwie kolegów) i na filmach (skrótach każdego dnia), które oglądam na fanpagu Stowarzyszenia Bardziej Kochani.



sobota, 27 lipca 2024

Mrozy 2024

Wsiadł i pojechał entuzjastycznie machając ręką. Zaczął tym samym swój pierwszy samodzielny, czternastodniowy kolonijny wyjazd. Jestem spokojna. Wiem, że jest gotowy na taki czas bez mamy i bez taty. Mój Julek. Mój nastolatek. 

Lekki stresik poczułam dwa dni temu, gdy dopinałam ostatnie przedwyjazdowe sprawy. Dużo rozmawiałam z Julkiem. Dla niego było ważne, czy jedzie Antek i pani Edytka. Wychowawczyni niekoniecznie w wakacje, jako opiekun kolonii. Musi nabrać powietrza. Solidnie odpocząć. Kierownikiem kolonii jest za to pani Angelika Jabłońska - nauczycielka ze szkoły, którą Julek dobrze zna. To go usatysfakcjonowało. Z klasy Julka oprócz Antka pojechała jeszcze Julka i Janek. Zgrany kwartet. Wokół autokaru krążyły znajome twarze. Zdecydowana większość uczestników tego wyjazdu to dzieci za szkoły Julka. 

Julek cieszył się na ten wyjazd. Dwie Zielone Szkoły zrobiły swoje. I ta naturalna potrzeba bycia w gronie rówieśników. Będzie się działo. Chłopaki zostali rozdzieleni. Każdy śpi w innym pokoju, z innymi kolegami. Julkowi towarzyszą chłopcy z jego szkoły. Na każdy pokój przypada jeden opiekun. Julkowi, Grzesiowi i Michałowi trafiła się pani Milena. Stworzyła już grupę na WhatsAppie, żeby być z nami (rodzicami) w kontakcie. Dzieci mogły wziąć ze sobą telefony. Julek zadzwonił do taty, do babci Aldony, do mnie. Dojechali, zjadł obiad, nie wiedział, co zjadł, leży, odpoczywa. Garść informacji. Z uśmiechem, który słyszałam w słuchawce. 

Taki wyjazd to duża sprawa. Praktyczny sprawdzian samodzielności Julka od pilnowania swoich rzeczy, przez wyciśnięcie pasty do zębów, powieszenie ręcznika, spanie w nowym miejscu (na Zielonej Szkole w ogóle nie było z tym problemu), podłączenie ładowarki do telefonu (mama w domu pamięta) do bycia asertywnym, współpracującym, i empatycznym kolegą. Jestem spokojna. Julek jest gotowy na nowe, niekoniecznie wyłącznie łatwe doświadczenie. 




czwartek, 25 lipca 2024

Bydgoszcz

Zdarzyło się w weekend. Pojechaliśmy do Bydgoszczy. Z rewizytą do rodziny Radka, którą poznaliśmy dwa lata temu na weselu jego chrześnicy.  To znaczy Radek spędzał wakacje z Rafałem wiele, wiele lat temu. Potem był na jego weselu, też wiele lat temu. A potem długo, długo nic aż wreszcie Martyna postanowiła wyjść za mąż i zaprosiła rodzinę. Zjechała cała rodzina. Poznałam więc tę jej część, której nie miałam okazji spotkać wcześniej. Uroki rodzin niescentralizowanych. ;)

W życiu bywa tak, że po kilku zdaniach czujesz, że znasz kogoś od lat. Jest lekko w dialogu, rozmowa klei się bez spięć i przystanków, "gładko tak, lekko tak toczy się w dal". I chciałoby się więcej i częściej, ale odległość i codzienność. Średnią raz w roku wyrabiamy. Na razie. 

Rok temu Rafał z Dorotą byli u nas. W tym roku my pojechaliśmy do nich. Nie byłam nigdy w Bydgoszczy. Zauroczyło mnie centrum. I widziałam w nim trochę Gdańska i widziałam trochę Łodzi i trochę Wrocławia. Każde miasto lubię. Polubiłam i Bydgoszcz. Gospodarze zaprowadzili nas do Młynów Rothera, które wybudowano w pierwszej połowie XIX wieku. Mieliły zboże, produkowały mąkę. Potem różnie z nimi było. Budynek dotrwał do współczesności. Prywatny inwestor w latach 90. chciał zrobić tu hotel, miasto odkupiło budynek i zrobiło w nim ośrodek kultury. Fajna miejscówka. Ładna miejscówka. Trafiliśmy na wystawę rzeźb balansujących Jerzego Kędziory Uniesienie. Przyznam, że nie natknęłam się wcześniej na te wiszące postacie. A szkoda. Zachwyciłam się. Polubiłam z miejsca. Nadrabiałam stracony czas w zauroczeniu. 

Połaziliśmy konkretnie, zaliczając lody i pizzę. Julek. Julek jakby go nie było. Chodził bez zająknięcia. Patrzył, oglądał, zjadł lody, ale nie w pierwszym miejscu, do którego dotarliśmy (część wycieczki zafiksowała się na lody kręcone). I choć nie zależało mu na kręconych, zgodził się pójść dalej. Mieliśmy nadzieję, że w kolejnym miejscu będą i kręcone i gałkowe. To ważne, że potrafi poczekać, że rozumie intencje i nie protestuje, prezentując trudne zachowanie. Fajnie nam się spacerowało. Nieśpiesznie, bez pędu, z dala od codzienności. Spędziliśmy dwa cudne wieczory z ludźmi, z którymi dobrze jest pobyć. 

Julek bardzo dobrze zaklimatyzował się w nowym miejscu. Miał dostęp do Disney+. Miał Sally - suczkę gospodarzy - do zabawy. Pogadał z piętnastoletnim Oskarem, który cierpliwe wysłuchiwał kolejnych pytań Julka. A do wspólnego biesiadowania naszego syna nie trzeba namawiać. Zawsze jest chętny. :)










środa, 3 lipca 2024

Czytanie kolejny poziom

Gdy kilka lat temu zaczynaliśmy tak już całkiem na serio naukę czytania, nie oczekiwałam spektakularnych wyników tej pracy. Była to droga bardziej przez mękę i raczej dreptanie z potknięciami niż prężna wędrówka ciągle do przodu. A jednak Julek zaskoczył i w listopadzie 2021 zaczął czytać proste teksty zapisane wielkimi literami.

Był to niemały sukces. Doskonaliliśmy tę umiejętność wszelkimi sposobami aż wreszcie Julek dostrzegł w którymś momencie, że potrafi czytać niektóre wyrazy nie tylko w zeszytach i książkach ze szkoły, ale również w przestrzeni publicznej, w telewizorze, w Netfliksie. Ale tylko te zapisane WIELKIMI literami. To jednak wystarczyło, żeby uruchomić w nim wewnętrzną motywację. Czytał coraz sprawniej. Łatwiej. Aż pod koniec tego roku szkolnego zauważyłam, że próbuje z sukcesem odczytywać wyrazy napisane małym drukiem (!). Szkoła też to dostrzegła. Czerwiec dogonił nas zadaniami domowymi z ćwiczeniami do czytania prostych zdań bez wielkich liter. 

Ponieważ nie zakładałam nawet, że dotrzemy do tego etapu, nie zdążyłam dowiedzieć się, w jaki sposób i w którym momencie należy próbować naukę czytania małymi literami. Mając w głowie początki czytania Julka, mylenie przez niego liter, czytania raz dobrze, raz źle - wydawałoby się świetnie już wytrenowanych sylab - sądziłam, że podobnie będzie, gdy zaczniemy naukę małych liter. Nie założyłam, że ten proces dokona się płynnie, samoistnie. Wszak wiele małych liter wygląda prawie tak samo jak ich wielkie odpowiedniki. Mogą pojawić się problemy z a, g, b, d, e, ale znając już zasadę czytania, mając już umiejętność "widzenia" wyrazu, a nie zlepku pojedynczych liter, czy nawet sylab, dla Julka naturalnym stało się odczytywanie nawet nieoczywistych (na pierwszy rzut oka) liter. 

A ponieważ załapał chłopak, że umie, to gram z nim w zabawę "przecież potrafisz". Codziennie rozgrywamy partyjkę czytania. I codziennie uśmiecham się szeroko w sobie. Że mamy to. Osiągnęliśmy nasz kolejny ośmiotysięcznik. 



wtorek, 2 lipca 2024

Nowy rower

Wyrósł ze starego. Starego-starego roweru, który pamiętał jeszcze czasy nastoletnich córek jego matki chrzestnej (aktualnie dwudziestoparoletnich kobiet). 

Wyrósł też z ochoty na dłuższe trasy. Wykłóca się, że nie daleko. Tylko kółko. Małe kółko. A brzuch rośnie wprost proporcjonalnie do nie-ochoty na aktywność fizyczną. 

Nie zrażam się. Zarażam Julka przyjemnością z jazdy rowerem. Bo ciągle w tym moim nastoletnim zbuntowanym z lekka synu drzemie potencjał. W pamięci mam, że lubił. Lubi jeździć rowerem. Nie pozwalam mu zapomnieć, że to czysta frajda.

Dlatego w niedzielę pojechaliśmy z Julkiem do sklepu sportowego. Wybrał sobie rower. Najbardziej chciał zielony. Ale takich brak w ofercie. Ostatecznie padło na niebieski. Przejechał się po sklepie. Powiedział, że tak. Rower przygotowano nam do użytku. Dokupiliśmy kask. I tak Julek wyposażony w sprzęt sportowy opuścił sklep. Jazdę testową ze względu na afrykański ukrop przesunęliśmy na wczoraj. Było już czym oddychać. Zaliczyliśmy czterokilometrową rundkę po okolicy. 

Podprowasziliśmy Julka pod rowery, których ramy kwalifikowane są jako damskie. Nam chodziło o utrzymanie łatwości wsiadania na rower. Bez poprzecznej belki Julek siada na siodełku bez potrzeby zadzierania nogi. Koła mają 26,5 cali. Przerzutki na przednie (z lewej strony kierownicy) i tylne koło (prawa strona kierownicy). Na razie ustawione przez Krzyśka na średnich poziomach. Julek z czasem sam rozkmini, kiedy, jakie przerzutki. Nie miał problemu na jazdę nowym rowerem. Myślę nawet, że dostrzegł różnicę w komforcie jazdy. Dzisiaj znów jesteśmy umówieni na przejażdżkę. 

Zakup roweru zostanie sfinansowany ze środków zgromadzonych na Julka subkoncie. Dziękujemy!