czwartek, 31 sierpnia 2023

Plan filmowy (2)

Było tak.

środa, g. 13:00, centrum Warszawy

Jesteśmy punktualnie. Trwają ostatnie ujęcia przed przerwą obiadową. Mamy czekać. W holu na niedużych sofach siedzą dzieci, osoby dorosłe. Łapiemy miejsce obok starszej pani. Przyprowadziła tu wnuczkę. Wyjmuję uno junior. Rozgrywamy partyjkę. Jedną, drugą. Czas mija. Pojawia się więcej osób. Dużo dzieci. Również ekipa filmowa. Zaczyna się przerwa. Mamy godzinę. Julek też może zjeść obiad. Nie jest jednak głodny. Upalnie. Duszno. Zabieram więc go na lody. Przy okazji zaliczamy niedługi spacer. Trzeba wypełnić czymś te puste minuty oczekiwania. Potem okaże się, że to nie minuty, a godziny. Dziękuję sobie za wrzucenie w ostatniej chwili do torby tabletu Julka. Teraz spokojnie czeka, oglądając ściągnięte filmy na Netfliksie. Ja zaczynam nerwowo chodzić. 15:00, 16:00, 17:00… Po czterech godzinach zostajemy wezwani na plan. Nareszcie.

Plan jest na piętrze. Dzisiaj mamy odegrać scenkę, w której odprowadzam Julka do klasy. W drzwiach stoi nauczyciel. Udajemy, że rozmawiamy. Na dany znak nauczyciel przejmuje Julka, wprowadza go do klasy, a ja wracam. Wokół nas wielu statystów. Każdy z nich ma coś do zagrania. Wszystko musi tworzyć udaną całość. Po każdym ujęciu korekta, powtórka, zmiana czasu, wejścia, wyjścia. Musi być dobrze. Satysfakcjonować reżysera. Rozumiem i wracam na pozycję wyjściową. Gorzej zrozumieć to Julkowi. Nie ma czasu na wyjaśnienia, tłumaczenia, oczekiwanie na chęć Julka.  Nikt mi nie pomaga. To moja, matczyna rola. Ujarzmić i odpowiednio zmotywować Julka. Najtrudniejszy moment w całej przygodzie. Tłumaczę, proszę, szarpiemy się, kłócimy. Wreszcie obiecuję nagrodę. Puszkę coca-coli. Słodki, gazowany napój staje się zbawcą sytuacji. Tak, wiem. To zawoalowane przekupstwo. Nie wgryzam się w etyczną stronę mojego postępowania. Ważna jest skuteczność. Po kilku akcjach, powrotach na pozycje wyjściowe, migoczącej w tle coca-coli, Julek wreszcie wchodzi na śrubę. Zaczyna działać jak dobrze naoliwiona maszyna. O 18:20 opuszczamy teren zdjęciowy. Wracamy do domu. Po drodze do metra kupuję synowi nagrodę. Dzierży w dłoni jak trofeum. Mówi, że napije się w metrze. 

czwartek, godz. 13:45, centrum Warszawy

Julek nie oponuje, że mamy jechać. Chętnie wsiada do skm-ki, przesiada się do metra. Już wie, że jedziemy trzy przystanki, a potem przesiadka na drugą linię i jeden przystanek (remont torów kolejowych w Warszawie powoduje perturbacje, skm S2 dojeżdża tylko do Warszawy Stadion, gdzie mamy możliwość przesiadki na metro). Docieramy punktualnie. Trwa już przerwa obiadowa. Jest zdecydowanie mniej ludzi niż dzień wcześniej. Mnóstwo miejsca na sofach. Julek nie zdąży się dobrze rozsiąść, a przerwa kończy się i jesteśmy wezwani na plan. Godzina czekania. Tylko. Dzisiaj jesteśmy w sercu powstającego filmu. Obok aktorki, główni dziecięcy bohaterzy. Kamerzyści, dźwiękowcy, asystenci reżysera, reżyser, technicy planu, sprzęty. Spory tłum ludzi. Magia. W odpowiednim momencie mam ruszyć z Julkiem z szatni (odbieram go ze szkoły). Po drodze pomachać do „znajomego” rodzica, który odbiera swoje córki. Schować się za rogiem i czekać na powtórkę. Julek namierza kobietę z tabletem, na którym widać, co dzieje się na planie. To mama małego aktora, głównego bohatera. Zaprzyjaźnia się z kobietą. I gdy tylko powtarzamy scenę, siada obok i zaczarowany patrzy w ekran. Dzisiaj nie ma większych zgrzytów. Może bliskie sąsiedztwo filmowców mobilizuje Julka. Może już znajomość reguł. A może nagroda, o którą upomniał się na samym początku. Sam sobie uporządkował ten dzień: - Mama, akcja, do domu i cola. Dobra? To był naprawdę fajny dzień zdjęciowy. Plan opuszczaliśmy o 17:20.

Plan filmowy to w dużej mierze....

.... czekanie....

... czeeeeekanie....

... cze-ka-nie...

... i czekanie. Julek był w tym dobry.

piątek, godz. 16:00, jak zwykle centrum Warszawy

Wchodzę i dostrzegam dziewczynkę z zespołem Downa. Za chwilę pojawia się kolejna. Jej mama siada obok nas. Zaczyna ze mną rozmawiać. Ukrainka z Kijowa. Dobrze mówi po polsku. Dobrze nam się rozmawia. Waria, jej jedenastoletnia córka zaczyna z Julkiem oglądać „Sing” na Netfliksie. Dzieci dogadują się, my snujemy niespieszną pogawędkę. Po jakimś czasie, nawet nie wiem, jakim, pojawia się dziewczyna z ekipy filmowej i zabiera wszystkie dzieci na górę. Julek spogląda na mnie i pyta: - A ty?. – Zostaję. – odpowiadam. Uśmiechnął się, pomachał i poszedł. I to rozumiem. Taki plan zdjęciowy jest najlepszy. Jak na górze współpracował i jak się dogadywał, pozostanie dla mnie tajemnicą. Na pewno sobie poradził. Po niecałej godzinie schodzi do mnie uśmiechnięty i zadowolony. Wymieniamy się telefonami z Irą. Mamy nadzieję pozostać ze sobą w kontakcie. 

Julek z Warią

Bałam się tego, jak zareaguje Julek na oczekiwania wobec niego. Czy będzie potrafił się zmobilizować w odpowiednich momentach. Podejmie współpracę? Nie odmówi mi wyjazdów dzień pod dniu, bez przerwy?

Julek odnalazł się świetnie. Począwszy od podróży komunikacją publiczną z dwoma przesiadkami i prawie kilometrowym spacerem do docelowego miejsca (świadomie zrezygnowałam z wypraw samochodem), przez cierpliwe oczekiwanie na moment, w którym będziemy potrzebni na planie, samą współpracę na planie (poza początkowymi zgrzytami – zabrakło czasu na oswojenie się z miejscem i formą pracy). Sam sobie wypracował ogólny schemat: podróż – akcja – do domu – cola. Na zmienne tego, co pomiędzy poszczególnymi elementami schematu się działo, reagował dobrze. Potrafił elastycznie dostosować się bez scen i trudnych zachowań. Dojrzale. Bardzo doceniam postawę Julka.

Zarobił pieniądze. To była praca, za którą otrzymał wynagrodzenie. Dla osób niepełnosprawnych stawka za statystowanie w filmie wynosiła 500 zł brutto za dzień zdjęciowy, przy czym nie dłuższy niż sześć godzin. Nie zdarzyło nam się spędzić tyle czasu na planie. Założyłam więc Julkowi konto bankowe. Gdy wpłacałam pieniądze, pani zaproponowała, że w tytule przelewu wpisze „prezent”. Zaprotestowałam i z dumą odrzekłam, że to są zarobione pieniądze przez Julka.  

Każdy dzień był inny. Przynosił nowe zadania, pojawiały się nowe twarze. Zaskakiwał nas oczekiwaniami, cieszył nowymi znajomościami, wzbogacał nowymi doświadczeniami. Mogliśmy uczestniczyć w powstawaniu historii rozpisanej na odcinki, którą kiedyś obejrzymy, być może na Julka tablecie. Może dostrzeżemy siebie, gdzieś w tle, zaskoczeni tym, jak to wygląda na ekranie. Przypomnimy sobie, jak było na planie. Udana przygoda. Bardzo warto było. :) 

środa, 23 sierpnia 2023

Plan filmowy

Zdarzyło się w czerwcu. Na kilka dni przed zakończeniem roku szkolnego. Dostałam od koleżanki emaila, w rodzaju przekazanych dalej. 

Agencja Aktorska Sceneria szuka statystów - dzieci z niepełnosprawnością w wieku 6-14 lat na plan filmowy nowopowstającego serialu "Matki Pingwinów". Zdjęcia ruszają 24 czerwca, potrwają trzy miesiące, plan filmowy w Warszawie. Osoby zainteresowane prosimy o przesłanie zdjęcia, z podaniem imienia, nazwiska, wieku kandydata i numeru telefonu. 

Nie od razu wysłałam. Prawdę powiedziawszy wiadomość zignorowałam. Natłok spraw innych, ważnych, nieskończonych, rozpoczętych, kolejnych, jeszcze następnych. Nie miałam siły na nowe. Dwa dni później wróciłam do tematu, wysłałam pierwsze zdjęcie Julka, jakie znalazłam w telefonie. Następnego dnia miało być zakończenie roku w szkole. Po godzinie zadzwonił telefon. Biorą Julka. Proszę wypełnić formularze dla Państwowej Inspekcji Pracy. Zaraz prześlemy. Zgoda rodziców, zgoda dyrekcji szkoły, zgoda lekarza rodzinnego, zgoda psychologa, ale takiego z pieczątką poradni psychologiczno-pedagogicznej. Zrobiło mi się słabo. Ledwo wyszłam z poprzednich spraw, a tu wysypuje mi się piękny komplecik nowych.

Głęboki wdech. I dobra - rodzice formalność, dyrektor - jutro, przed apelem, lekarz - będziemy się w lipcu widzieć. Psycholog? Najtrudniejsza sprawa. I w tym momencie olśnienie. Przecież Julek był diagnozowany przez psychologa w ppp wiosną, do orzeczenia o kształceniu specjalnym na kolejny etap szkolny. Po uroczystościach w szkole wsteczny, przyspieszenie i po kilku minutach byliśmy pod poradnią. Psycholog nie było, ale dostałam wszystkie potrzebne informacje. Napisałam emaila do pani psycholog. Przywołałam numer orzeczenia, przypomniałam, że badała Julka w marcu, wyjaśniłam, o co chodzi i wysłałam. Uda się albo nie uda. Udało. Tydzień później dostaliśmy zgodę wystawioną na podstawie wiosennego badania. Formalności przebiegły bez zgrzytów. 

W sobotę, 24 czerwca Julek po raz pierwszy znalazł się na planie filmowym. Potem dostaliśmy zaproszenie na zdjęcia w lipcu, z których musieliśmy jednak zrezygnować ze względu na zaplanowany wyjazd w góry. Nie zraziło to ekipy filmowej. Przed wyjazdem dostałam smsa z zaproszeniem na wyjazd do jury krakowsko-częstochowskiej na początku sierpnia. Ostatecznie nie pojechaliśmy. Reżyser ograniczył liczbę dzieci biorących udział w zdjęciach na wyjeździe. Potem jeszcze kilka razy wszystko się zmieniało. Końcem końców Julek na planie filmowym spędził trzy dni w sierpniu. I były to trzy bardzo różne dni. Ale o tym następnym razem. 

Jak serial to serial. ;) Odcinki muszą być.





poniedziałek, 21 sierpnia 2023

Na basenie

To Radek jeździ z Julkiem na zajęcia na basenie z panem Krzysztofem, więc nie mam okazji widzieć na bieżąco postępów Julka w pływaniu. 

Dzisiaj byłam z Julkiem na basenie w Bielsku-Białej, w Cygańskim Lesie. Julek nurkował, skakał na bombę w różnych konfiguracjach (raz nawet na Spider-Mana), dwa razy odważył się skoczyć na strzałkę, przepłynął do mnie kilka metrów żabką pod wodą. Płynął kraulem, który przypominał styl na pieska. Fantastycznie radził sobie w wodzie. Byłam mu potrzebna tylko na początku, żeby oswoić z miejscem. Nawet nie wodą. Nie szukał w niej rekina. Potem stałam na brzegu. Obserwowałam. Do pełni szczęścia mojemu nastolatkowi brakowało tylko towarzystwa. Ale to temat na osobny post. 

Wiem, że jest jeszcze wiele do zrobienia w temacie pływania Julka. Wiem też, że pan Krztsztof wykonał kawał pięknej roboty. Z roku na rok jest coraz lepiej. Za chwilę Julek będzie pływał stylowo. Dziś już utrzymuje się na powierzchni wody. Nie boi się jej. Czerpie wielką frajdę z zabawy w wodzie. 

Przy okazji jest ostrożny, rozważny i potrafi wprowadzić sobie samodyscyplinę. W kursach na zjeżdżalnię w pewnym momencie powiadomił mnie, że jeszcze sześć zjazdów, które potem sam skrupulatnie odliczał. Pięć, cztery, trzy..... jeden, mama koniec. 

Dumna jestem z synka. Wdzięczna jego instruktorowi. :)







środa, 16 sierpnia 2023

Numer alarmowy

Jestem w pracy. Godzina 12:30. Dzwoni Julek.

- Mama, a ja jeden-jeden-dwaaa. - mówi zadowolony z siebie. Zanim zareaguję, w słuchawce słyszę męski głos. I nie jest to głos Radka.

- Dzień dobry. Sierżant sztabowy. Proszę się nie denerwować. Pani syn zadzwonił na 112 i mówił, że noga go boli. Trudno było się dogadać. Nie mogliśmy zignorować zgłoszenia. Przyjechaliśmy.

Julek wykręcił numer alarmowy. Do naszego domu, w którym przez chwilę był sam, przyjechała policja. Bożeeeee! To nie dzieje się naprawdę. 

Dzieje!!

I z impetem wkraczamy w nowy etap dorastania Julka. Podejmuje inicjatywę bez świadomości konsekwencji. Do tego zmyśla. 

Mieliśmy szczęście. Trafił nam się bardzo wyrozumiały patrol. Sierżant Sztabowy Z Irokezem spisał z teściową protokół, opisując sytuację jako pomyłkową.

Od wczoraj tłukę Julkowi do głowy, że 112 tylko wtedy, gdy krew, nie oddycha, wymiotuje. Zakaz 112 dla zabawy. 

Tłumaczę, że nie można mówić, że boli, gdy nie boli. 

Mam poważne wątpliwości, czy będzie można Julka zostawić w domu samego nawet na pięć minut. Julek sam w domu z telefonem był jak do tej pory niewybuchową opcją. Dawał poczucie bezpieczeństwa obu stronom.

Dobra wiadomość jest taka, że w razie rzeczywistej potrzeby istnieje duże prawdopodobieństwo, że Julek wezwie pomoc. 

poniedziałek, 14 sierpnia 2023

Co gdy zniknie

Zniknięcie Julka i Antka z rodzicielskich radarów uświadamiło mi, że nie jestem ani ja, ani Julek zanadto przygotowani na taką okoliczność.

Wieczorem Julek opowiedział mi, że chciał schodami na dół i na górę. Wierzę mu. Lubi schody ruchome. Antek miał inny plan. Zaproponował telefony. Julek - ugodowy człowiek, mający problemy z asertywnością, zgodził się i poszedł z Antkiem. Zadałam wtedy Julkowi trzy pytania:

1. Jak się nazywasz? - Julek Całkowski.

2. Gdzie mieszkasz? - Nie znam. Tam.

3. Numer do mamy.  - Jeden-jeden-dwa

Refleksje:

Swoje imię i nazwisko Julek wypowiada w miarę wyraźnie. Adres kiedyś ćwiczyliśmy. Przestaliśmy. Poszło w niepamięć. Numer do mamy to był pretekst. Nigdy przecież Julka nie uczyłam nuneru do mnie. Byłam jednak ciekawa, jak zareaguje na hasło: numer do mamy. Zajęcia w szkole z udzielania pierwszej pomocy jak widać przyniosły skutek. 112 zna. Zna też ośmiocyfrowy kod do drzwi. Zaczęłam zastanawiać się, czy nie nauczyć Julka numeru telefonu do mnie. 

Na pewno jednak przy kolejnej okazji jakiegokolwiek wyjścia w teren, powinnam Julka przygotować na sytuację, gdy nieoczekiwanie rozdzielimy się i stracimy z oczu. Powinnam z nim omówić, co ma zrobić. Przede wszystkim wyposażyć w kartkę z podstawowymi danymi. Imię i nazwisko, numery telefonów do mnie i Radka.

Impresjoniści

W ubiegłą niedzielę wybraliśmy się do Fabryki Norblina w Warszawie na multisensoryczną wystawę Impresjoniści Pomyślałam, że muzyka w połączeniu z prezentowanym obrazami na ciemnej sali z miękkimi pufami może zaskoczyć i spodobać się Julkowi. Pomyślałam, że niecodzienna forma wystawy w ciekawym miejscu w centrum Warszawy może zainteresować Krzyśka. Choćby przez samą miejscówkę. Siebie i Radka nie musiałam przekonywać. Byliśmy na tak.

Negocjacje ze starszym nastolatkiem trwały ciut dłużej niż z młodszym. Dla obu chłopaków asem w rękawie była propozycja po wystawie obiadu w znanej nam pizzerii Casa de Tuzza na Senatorskiej. I tak strawę dla ducha zrównoważyłam strawą dla ciała. Pomysł chwycił. Bilety kupiłam. W wyjście wkręciłam rodziców Antka. Spotkanie najlepszych kumpli z klasy było już tylko wisienką na torcie.

Do Warszawy pojechaliśmy SKMką. Przesiedliśmy się w metro. Ze stacji Rondo ONZ mieliśmy kilka kroków do wystawy. Antek już czekał. Chłopaki rzucili się sobie w objęcia i już się nie rozstawali. 

Przez pierwsze minuty musiałam wejść w klimat wystawy. Natłok kolorów, dźwięków nacierających z każdej strony był bardzo intensywny. Na pewno nie jest to miejsce dla osób z nadwrażliwością słuchową. Z czasem oswoiłam formę. Pojawiające się obrazy zaczęłam odbierać jako podróż w czasy, które minęły. Skupiałam się na fryzurach, strojach kobiet i dzieci. Podróży pociągiem. 





Musiałam też w pewnym momencie przejąć Julka, który zaczął się nudzić. Wzięłam go na swoją pufę i dopowiadałam, co dzieje się wokół. Zwracałam jego uwagę na szczegóły, które mogły go zainteresować. Wytrzymał do końca. A sam pokaz trwał ok. 40 minut. Był bardzo dynamiczny, intrygujący, ciekawy.

A potem zamarudziłam z rodzicami Antka w sali z ramą do zdjęć, uspakajając ich, że Radek ma baczenie na chłopców. Antek z Julkiem spenetrowali dokładnie pomieszczenie i opuścili je po sesji zdjęciowej. 




Za nimi podążył Radek. Gdy po kilku minutach opuściliśmy z rodzicami Antka ostatnią salę, Radek z Krzyśkiem siedzieli wygodnie na sofie, a chłopaków nie było. Chłopaków nie ma!! Radek tak się wyluzował impresjonistami, że w ogóle nie zaskoczył, że zjeżdżają bez opieki schodami w dół. Zarejestrował tylko, że zjeżdżają. Przecież się nie zgubią. Pogoń! Zaczęła się pogoń. Jeszcze nie panikowałam. Rzeczywiście Julek nigdy nie dał nam powodów do strachu. Nie uciekał. Trochę inne doświadczenie mieli rodzice z Antkiem. Na szczęście już zjeżdżając schodami dostrzegliśmy chłopaków na zewnątrz budynku. To wewnętrzny teren Fabryki Norblina. Nie ma tu aut. Chłopcy trzymając się za ręce zmierzali w kierunku sklepu z wypasionymi telefonami komórkowymi.

Przygoda zakończyła się happy endem.

A jeszcze potem wszyscy pojechaliśmy na pizzę. I to była równie smakowita część niedzielnego popołudnia.

wtorek, 8 sierpnia 2023

Turnus podumowanie

To był nasz czwarty wypad w góry. Wyjazd zdrowotno-wypoczynkowy zorganizowany oddolnie przez grupę zaprzyjaźnionych rodziców. Celem: wakacyjny luz pod dyktando chodzenia. Rehabilitacja ruchowa w terenie.

Pierwszy raz na bazę wypadową wybraliśmy Zakopane. Znajoma poleciła znajomej i tak wybór padł na Pensjonat Pod Giewontem na Krzeptówkach.  W styczniu rezerwowaliśmy pokoje. Udało się. Były dostępne.

Pierwszy w zasadzie wyjazd w góry, gdy Julka nie trzeba było stanowczo motywować. Szedł. Czasem jęczał. Czasem marudził. A czasem czerpał przyjemność ze spaceru. W tym roku nie był w wyższych partiach gór. W zasadzie nie zdobył żadnego szczytu, za to przewędrował Dolinę Białego przez Czerwoną Przełęcz do Doliny Strążyskiej, Dolinę Małej Łąki, Dolinę Chochołowską, Dolinę za Bramką. Drogę pod Reglami wędrował kilkukrotnie w krótszych i dłuższych konfiguracjach. Gdy za dwa razy wybieraliśmy się do centrum Zakopanego drogę w jednym kierunku zawsze pokonywał na nogach. Średnio dziennie robił dziesięć kilometrów. To dużo jak na Julka. Ale wcale nie przytłaczająco. Zdecydowanie sprawdza się na wycieczkach (o czym już wiele razy wspominałam), gdy ma jednopunktowy cel (góra/schronisko/przełęcz) i powrót. Gdy zdarzały się pewne modyfikacje wydłużające spacer, po krótkim, acz nieintensywnym sprzeciwie akceptował zmianę warunków i szedł. Julek nie zamyka się na argumenty. Czasem trzeba tylko dłużej poczekać, żeby zechciał ich wysłuchać. Dłuższe wycieczki sprzyjają kształtowaniu właściwych zachowań w krytycznych momentach. 

Aktywność ruchowa jest bardzo ważna w profilaktyce zdrowego życia. Szczególnie teraz, gdy Julek wszedł w etap wyraźnego dojrzewania, któremu towarzyszy wilczy apetyt. Julek to jednak nie Krzysiek i przemiana materii u niego przebiega wolniej. Wiadomo, że Julek rozwija się, rośnie, potrzebuje więcej kalorii. Naszym zadaniem jest zadbać, żeby nie było nadmiaru. Nasza troska o niedopuszczenie zbędnych kilogramów to nie dbałość o piękny wygląd Julka, ale o kondycję jego wadliwego serca i o sylwetkę. Gdy Julek zrobił się wyższy i cięższy wyraźnie wzrosła jego koślawość stóp. Jego chód zrobił się chaplinowski. Wkładki ortopedyczne, do których powróciliśmy w ubiegłym roku, nie zniwelują problemu. Trochę poprawią sposób chodzenia. Lekko zahamują wykoślawianie. 

Wreszcie nasze coroczne wspólne turnusowanie to umacnianie znajomości i więzi. Trening umiejętności społecznych w praktyce. Wspólne gry i zabawy. Dobry czas. Julek w czerwcu na wieść, że jedzie w góry, nie oponował. Cieszył się na spotkanie z kolegami i koleżankami. Jednym tchem wymieniał: Igor, Łukasz, Ada, Maks, Maja. Góry nie kojarzą mu się wyłącznie z przykrym obowiązkiem chodzenia. Może więc miłość do gór uda mi się zaszczepić nie tylko starszemu synowi? Może Julek potrzebuje trochę więcej czasu? 

Pobyt Julka w Zakopnem sfinansowaliśmy ze środków z 1%. Dziękujemy! 

piątek, 4 sierpnia 2023

Zawrat i Świnica

Początkowo myślałam, żeby z chłopakami wejść na Świnicę z Kasprowego Wierchu. Ale gdy we wtorek otworzono ponownie szlak z przełęczy Zawrat na Świnicę (po kilkudniowym zamknięciu na renowację szlaku, m.in. wymianę zużytych łańcuchów), zmieniłam plan. 

Zapronowałam trasę Kuźnice niebieskim szlakiem przez Boczań do Hali Gąsienicowej. 




Dalej niebieskim do Czarnego Stawu Gąsienicowego (ten odcinek znaliśmy sprzed dwóch lat, wejście na halę jest stosunkowo łagodne, z pięknymi widokami, a i do stawu idzie się ładną, wysadzaną kamieniami drogą, podczas której nie ma czasu się zmęczyć). Dalej niebieskim wokół stawu, żeby po godzinie od wyruszenia z Murowańca znaleźć się w miejscu, z którego zaczyna się godzinna mozolna wspinaczka w górę. 

Chłopcy zaakceptowali plan wycieczki. Piątek okazał się sprzyjającym dniem na wyprawę. Pobudka o piątej nie była też dla nikogo problemem. O ósmej trzydzieści zjadaliśmy już śniadanie w Murowańcu. Trochę niepokoiły mnie nadciągające chmury. Szliśmy w rewiry, gdzie niebezpiecznie jest chodzić w deszczu. Ruszyliśmy jednak dalej.





Okrążanie Czarnego Stawu Gąsienicowego okazało się równie przyjemnym, żwawym spacerem co wędrowanie do stawu. Aż wreszcie zaczęliśmy piąć się coraz wyżej i mocniej w górę. Duże wyzwanie dla sprawności fizycznej. Muszę jednak przyznać, że występy w skałach często lepiej pomagały wspinać się niż łańcuchy. Ogromną frajdę dawało mi wykorzystywanie naturalnego ukształtowania szlaku. Na tej trasie byli już tylko turyści świadomi swojej wędrówki. 









Pogoda była łaskawa. Mgła nie zabierała nam widoków. Słońce nie grzało w plecy i nie świeciło w oczy. Deszcz nie padał. A wiatr dopiero na szczycie zmusił nas do założenie kolejnych warstw ubrania. Szło się naprawdę dobrze. I nawet zaliczyliśmy jedną połać śniegu. W środku lipca.

Wreszcie stanęliśmy na przełęczy Zawrat.


Mam sentyment do tego miejsca. Gdy pierwszy raz tu stanęłam, jakieś trzydzieści lat temu (!) wszystko dookoła otulała mgła. Musiałam uwierzyć na słowo mojego przewodnika, że widoki są zacne. 

Z Zawratu od mniej więcej czterech lat na Świnicę prowadzi jednokierunkowy szlak. Daje to komfort wędrowania. Są miejsca trudne i mało bezpieczne. Ciężko przepuszczać ludzi schodzących albo wspinających się na nierzadko wąskich przesmykach. Idąc z Zawaratu nie widać szczytu Świnicy. Do pokonania góry pozostaje jakieś dwieście metrów (w prostej linii). Szlak jest wymagający. Surowy. I piękny. 












Na Świnicę dotarliśmy po pięćdziesięciu minutach wędrówki z Zawratu. Na szczycie było sporo ludzi, ale jeszcze nie tłum.



Dużo czasu nie spędziliśmy na górze. Chmury były coraz ciemniejsze. Wzrastało ryzyko, że zacznie padać. Nie uśmiechało mi się schodzenie po śliskich kamieniach, trzymając mokrych łańcuchów. Schodząc ze dwa razy zatrzymywaliśmy się na dłużej, żeby przepuścić wchodzącą grupę turystów. Takie wakacyjne korki na szlakach. Zajmowało to na szczęście kilka minut. Zejście było strome. Mało komfortowe dla kolan. Moich kolan. 








Minęliśmy Przełęcz Liliowe i Beskid, na których trzy dni wcześniej byliśmy. Na Kasprowym wsiedliśmy do kolejki. Postanowiłam zrobić sobie nagrodę za dzień wędrówki. Nigdy też wcześniej nie zjeżdżałam tą kolejką. Koszt jednego biletu normalnego i jednego ulgowego 198 zł.

Trasa wymagająca. Wysiłek wielki. Satysfakcja bezcenna.