piątek, 4 sierpnia 2023

Zawrat i Świnica

Początkowo myślałam, żeby z chłopakami wejść na Świnicę z Kasprowego Wierchu. Ale gdy we wtorek otworzono ponownie szlak z przełęczy Zawrat na Świnicę (po kilkudniowym zamknięciu na renowację szlaku, m.in. wymianę zużytych łańcuchów), zmieniłam plan. 

Zapronowałam trasę Kuźnice niebieskim szlakiem przez Boczań do Hali Gąsienicowej. 




Dalej niebieskim do Czarnego Stawu Gąsienicowego (ten odcinek znaliśmy sprzed dwóch lat, wejście na halę jest stosunkowo łagodne, z pięknymi widokami, a i do stawu idzie się ładną, wysadzaną kamieniami drogą, podczas której nie ma czasu się zmęczyć). Dalej niebieskim wokół stawu, żeby po godzinie od wyruszenia z Murowańca znaleźć się w miejscu, z którego zaczyna się godzinna mozolna wspinaczka w górę. 

Chłopcy zaakceptowali plan wycieczki. Piątek okazał się sprzyjającym dniem na wyprawę. Pobudka o piątej nie była też dla nikogo problemem. O ósmej trzydzieści zjadaliśmy już śniadanie w Murowańcu. Trochę niepokoiły mnie nadciągające chmury. Szliśmy w rewiry, gdzie niebezpiecznie jest chodzić w deszczu. Ruszyliśmy jednak dalej.





Okrążanie Czarnego Stawu Gąsienicowego okazało się równie przyjemnym, żwawym spacerem co wędrowanie do stawu. Aż wreszcie zaczęliśmy piąć się coraz wyżej i mocniej w górę. Duże wyzwanie dla sprawności fizycznej. Muszę jednak przyznać, że występy w skałach często lepiej pomagały wspinać się niż łańcuchy. Ogromną frajdę dawało mi wykorzystywanie naturalnego ukształtowania szlaku. Na tej trasie byli już tylko turyści świadomi swojej wędrówki. 









Pogoda była łaskawa. Mgła nie zabierała nam widoków. Słońce nie grzało w plecy i nie świeciło w oczy. Deszcz nie padał. A wiatr dopiero na szczycie zmusił nas do założenie kolejnych warstw ubrania. Szło się naprawdę dobrze. I nawet zaliczyliśmy jedną połać śniegu. W środku lipca.

Wreszcie stanęliśmy na przełęczy Zawrat.


Mam sentyment do tego miejsca. Gdy pierwszy raz tu stanęłam, jakieś trzydzieści lat temu (!) wszystko dookoła otulała mgła. Musiałam uwierzyć na słowo mojego przewodnika, że widoki są zacne. 

Z Zawratu od mniej więcej czterech lat na Świnicę prowadzi jednokierunkowy szlak. Daje to komfort wędrowania. Są miejsca trudne i mało bezpieczne. Ciężko przepuszczać ludzi schodzących albo wspinających się na nierzadko wąskich przesmykach. Idąc z Zawaratu nie widać szczytu Świnicy. Do pokonania góry pozostaje jakieś dwieście metrów (w prostej linii). Szlak jest wymagający. Surowy. I piękny. 












Na Świnicę dotarliśmy po pięćdziesięciu minutach wędrówki z Zawratu. Na szczycie było sporo ludzi, ale jeszcze nie tłum.



Dużo czasu nie spędziliśmy na górze. Chmury były coraz ciemniejsze. Wzrastało ryzyko, że zacznie padać. Nie uśmiechało mi się schodzenie po śliskich kamieniach, trzymając mokrych łańcuchów. Schodząc ze dwa razy zatrzymywaliśmy się na dłużej, żeby przepuścić wchodzącą grupę turystów. Takie wakacyjne korki na szlakach. Zajmowało to na szczęście kilka minut. Zejście było strome. Mało komfortowe dla kolan. Moich kolan. 








Minęliśmy Przełęcz Liliowe i Beskid, na których trzy dni wcześniej byliśmy. Na Kasprowym wsiedliśmy do kolejki. Postanowiłam zrobić sobie nagrodę za dzień wędrówki. Nigdy też wcześniej nie zjeżdżałam tą kolejką. Koszt jednego biletu normalnego i jednego ulgowego 198 zł.

Trasa wymagająca. Wysiłek wielki. Satysfakcja bezcenna.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz