wtorek, 25 lutego 2020

Po feriach

Tegoroczne ferie zimowe były dla nas szczególne.
Pierwsze Julka w szkolnej karierze. Pierwsze, wymagające zagospodarowania czaso-przestrzennego. Pierwsze, bo wyjazdowe Julka. Bez mamy, taty, Kilki.
Z Julkiem mam ten problem, że czasami nie wiem, ile on wie i rozumie z otaczającej go rzeczywistości. Nie mówię o codzienności, powtarzalnych rytuałach, tygodniowym harmonogramie, dobie, którą wyznacza dzień i noc. To Julek kapitalnie ogarnia. Wie. Rozumie. Negocjuje. Uczestniczy.
Są jednak odstępstwa od codzienności, które Julkowi opowiadamy, tłumaczymy, wyjaśniamy. Jedne pojmuje, inne ignoruje, trzecie pamięta. Wakacje i ferie zimowe. Krzyś odkąd jest w szkole (sześć lat!) spędza w Bielsku, u babci Krysi i dziadka Ludwika. Jakąś ich część. Zwykle lwią. Początkowo Julek to ignorował. Sześć lat temu miał cztery lata, był w innym wymiarze swojej świadomości, porozumiewania się z nami, uczestniczenia we wspólnym tu i teraz. Dodatkowo wakacje i ferie wpisują się w roczny rytm. Początkowo dla Julka były to obszary za bardzo odsunięte od siebie w czasie. Mógł nie zauważać powtarzalności. Dla rosnącego, rozwijającego się Julka, coraz bardziej gadającego, dającego wyraz swoim zachciankom, wspomnieniom, planom, ta systematyczność zaczęła być dostrzegalna. Z czasem pytał zimą i latem: - Ksys? Otrzymywał odpowiedź: - U babci Krysi. Aż wreszcie obok tego pytania i odpowiedzi, pojawiło się wyrażenie: - Ja też. Chciał tak jak Krzyś, być u babci Krysi. I babcia Krysia szybciej wyczuła wnuka niż własna mama, nie wspominając taty. ;) Zaproponowała Julkowi przyjazd na ferie zimowe. Julek łyknął zaproszenie jak młody pelikan. A potem było czekanie, moje (nasze) jak-to-będzie, kalendarz do skreślania, wewnętrzna licytacja, jak długo bez nas wytrzyma, wreszcie wyjazd, podróż pociągiem (fantastyczna, spokojna, grzeczna, bez szumu, od Katowic z pytaniem co pół minuty: - Mama, mało?), wreszcie stęsknione ramiona babci Krysi.
Plan był taki. W sobotę przywożę chłopaków, zostaję do poniedziałku, babcia przywozi ich z powrotem w kolejną środę, co daje dziewięć dni bez widzenia się ze mną, dwanaście dni bez widzenia się z tatą i Kilką. W razie trudności (bliżej nieokreślonych wyrazów tęsknoty i zwerbalizowanej chęci powrotu do domu) miałam wsiąść w piątek do pociągu i przywieźć Julka do domu.
Radek dawał Julkowie trzy dni, ja pięć, choć im bliżej było Julka wyjazdu, tym wyraźniej wizualizował mi się weekend bez dzieci. Na wszelki wypadek nic nie planowałam. Na randkę z mężem można przecież wyskoczyć na spontanie. ;)
Julek spędził z babcią i dziadkiem pełnowymiarowy, zaplanowany czas. Dopiero w niedzielę stwierdził: "Mama, tata, Hulk", ale spokojnie czekał na powrót. Nie było trudnych zachowań. Był kalendarz, zaznaczony dzień wyjazdu, liczenie, ile jeszcze zostało dni do powrotu. Był Krzyś na miejscu, babcia Krysia fundująca atrakcje, ale przede wszystkim czułość, miłość i siebie na maksa. Przy okazji zapomniała, że o siebie też trzeba dbać i się rozchorowała. Kaszel, antybiotyk, łóżko. We wtorek byłam więc w Bielsku. Kino z chłopcami, przebukowanie środowego biletu z popołudnia na rano i powrót do domu w nieco innych okolicznościach. Dopiero we wtorek, gdy Julek wiedział, że jadę do babci, dał wyraz tęsknocie. Od rana siedział w oknie i czekał na mnie i wyganiał dziadka co chwilę, żeby już po mnie jechał na dworzec ( - Ludik, idź).
Ale pierwsze rozstanie z oboma synkami w jednym czasie mamy za sobą. Dopiero bez nich poczułam, ile czynności, mikro-ruchów, potrzeba, żeby wszystko ogarnąć, nic nie pominąć, zrobić na czas. Bez nich obu przybyło czasu, spokoju, ciszy. Bez nich jednak nic nie miałoby sensu.

wtorek, 11 lutego 2020

Ferie zimowe

I stało się. Nadszedł upragniony dzień wyjazdu na ferie do babci Krysi. Julek w piątek po powrocie ze szkoły od progu pilnował, a potem pilotował pakowanie ich obu na wyjazd.
W sobotę wystrzelił z łóżka jak z procy.
Trzy i pół godziny bardzo kulturalnie przesiedział w pociągu. Od Katowic dopytywał jedynie co minutę:  daleko? mało? Standard.
Wysiadając na dworcu wprost w stęsknione ramiona babci odpaliliśmy czas zimowych wakacji. Zostałam z nimi do wczoraj. Po drodze zaliczając niedługi niedzielny spacer po Bielsku i lody. Taka mała inauguracja nowej ery. Ery Julka nie w domu, nie z nami. Po jedenastu i pół roku po raz pierwszy zostaliśmy z Radkiem bez dzieci. Sami. Nie w głowie mi wprawdzie piosenka Kazika "Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni, gdy nie ma w domu dzieci, to jesteśmy niegrzeczni...". Jest trochę spraw do ogarnięcia, ale mam nadzieję na jakieś kino lub spacer z mężem (jeśli wcześniej wykuruje się z wirusa, który go podstępnie dopadł). ;)
Tymczasem Julek został z babcią Krysią i Krzysiem i dziadkiem Ludwikiem. Bardzo świadomie, z uśmiechem mnie żegnał. Buziaki, papatki, serduszko. Wróciłam do domu. Chłopcy zostali w Bielsku.





poniedziałek, 3 lutego 2020

Bal

U Julka w szkole był bal. W temacie Madagaskaru ("Wyginam ciało śmiało"). Naturalnie od razu Julka ujrzałam jako lemura, króla Juliana. I gibki i szczupły, z lekka długaśny i nawet gadką ostatnio zdarza mu się nas zamęczać - może nie tak elokwentną i bogatą w słowotwórcze teksty, jak miał to w zwyczaju filmowy lemur, ale gadać po swojemu Julek potrafi.
Kupiłam ogon (za cztery dychy), szare ubranie skompletowałam. Wzięłam się za maskę. Ambitnie bardzo. Papier, mąka z wodą, a co? Nie zrobię? Julek wprawdzie nie wytrzymałby jako model, ale balon wielkości jego głowy, czemu nie. Nawet nos dokleiłam, przydługi, żeby na koniec odpowiedni kształt mu nadać. Uszy, a jakże. Takie coś do lisa mi wyszło podobne. Oczy miałam wyciąć na końcu. Zrobiłam, co wymyśliłam sobie. Skomplikowaną konstrukcję z pomocą Radka stworzyłam. Zaczęło schnąć. O! Mniej więcej tak:


Aż przyszedł dzień następny. Skorupa stwardniała. Odkleiłam balon. Wyszło całkiem kształtnie. Lekka wilgoć od spodu mnie nie zastanowiła, jedynie utwierdziła w przekonaniu, że potrzeba jeszcze doby na wyschnięcie. Bez konstrukcji. Ot, tak sobie na stole leżało.
Dnia następnego z kształtnej zapowiedzi może nawet udanej maski został jakiś przykurcz, zwiędnięty, zniekształcony, utwardzony, do kosza.
I tak z małpy niedoszłej zrobiło się drzewo, w dodatku całe zielone, takie to były matki pomysły.



Wyginam ciało śmiało, wyginam ciało śmiało, dla mnie to mało! :)