poniedziałek, 3 lutego 2020

Bal

U Julka w szkole był bal. W temacie Madagaskaru ("Wyginam ciało śmiało"). Naturalnie od razu Julka ujrzałam jako lemura, króla Juliana. I gibki i szczupły, z lekka długaśny i nawet gadką ostatnio zdarza mu się nas zamęczać - może nie tak elokwentną i bogatą w słowotwórcze teksty, jak miał to w zwyczaju filmowy lemur, ale gadać po swojemu Julek potrafi.
Kupiłam ogon (za cztery dychy), szare ubranie skompletowałam. Wzięłam się za maskę. Ambitnie bardzo. Papier, mąka z wodą, a co? Nie zrobię? Julek wprawdzie nie wytrzymałby jako model, ale balon wielkości jego głowy, czemu nie. Nawet nos dokleiłam, przydługi, żeby na koniec odpowiedni kształt mu nadać. Uszy, a jakże. Takie coś do lisa mi wyszło podobne. Oczy miałam wyciąć na końcu. Zrobiłam, co wymyśliłam sobie. Skomplikowaną konstrukcję z pomocą Radka stworzyłam. Zaczęło schnąć. O! Mniej więcej tak:


Aż przyszedł dzień następny. Skorupa stwardniała. Odkleiłam balon. Wyszło całkiem kształtnie. Lekka wilgoć od spodu mnie nie zastanowiła, jedynie utwierdziła w przekonaniu, że potrzeba jeszcze doby na wyschnięcie. Bez konstrukcji. Ot, tak sobie na stole leżało.
Dnia następnego z kształtnej zapowiedzi może nawet udanej maski został jakiś przykurcz, zwiędnięty, zniekształcony, utwardzony, do kosza.
I tak z małpy niedoszłej zrobiło się drzewo, w dodatku całe zielone, takie to były matki pomysły.



Wyginam ciało śmiało, wyginam ciało śmiało, dla mnie to mało! :)

2 komentarze:

  1. Widzę w Tobie kolejny nieodkryty talent!! :) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No co ty, Kasia! To potrzeba jest matką wynalazków. Plastycznie wymiękam. Zero finezji, jeszcze mniej cierpliwości.

      Usuń