czwartek, 30 stycznia 2020

Kalendarz

Odmierzanie czasu to spora abstrakcja dla Julka. Wprawdzie coraz bardziej rozumie przyszłość (do niedawna wyrażaną słowem „potem”), teraźniejszość („teraz”) i przeszłość („nie ma” albo bardziej zaawansowanie „minął” i tu gest zaciśniętej pięści, oznaczający zero/nic w stosunku do oczekiwanego momentu, który właśnie/ledwo co/jakiś czas temu wydarzył się).

 Łatwo (bo jest to policzalne i do ogarnięcia wyobraźnią) policzyć dwa-trzy dni do urodzin kolegi albo wyjścia na basen. Trudniej odmierzać czas tygodniami. Zupełnie oczywiste dla nas równanie tydzień= siedem dni brzmi dla mojego syna tak samo niezrozumiale jak tydzień. Siedem jest poza rozumieniem mojego dziewięciolatka z zespołem Downa, którego matematyczne pojmowanie świata jest gdzieś na poziomie przedszkolaka i to raczej z grupy średniaków, a nie starszaków.

Stanęłam więc przed nie lada wyzwaniem, gdy przyszło mi wyjaśniać Julkowi, ile czasu pozostało mu do wyjazdu do babci Krysi na ferie. Temat mocno zakorzenił się w głowie Julka w czasie świąt, gdy zostało postanowione, że ferie zimowe (przynajmniej jakąś jej część – może większość?) chłopaki spędzą w Bielsku. Julek bardzo podchwycił ten temat i perspektywą wyjazdu bardzo się emocjonuje. Rozumie też, że będzie bez mamy, bez taty, bez Kilki. Nie panikuje (w przeciwieństwie do mamy ;) ).

Przy okazji Dnia Babci i Dziadka rozmawiał z babcią Krysią i zaraz potem zaczął się pakować na wyjazd. Hola, hola, synku. Jeszcze nie dziś, jeszcze nie jutro. Za dwa tygodnie. Dwa. No właśnie dwa. Dwa Julek rozumie. Dwa pokazuje. Dwa liczy. Dwa wie. Ale tygodnie, to inna bajka. Poziom wyżej. Żeby mu pomóc zrozumieć zrobiłam coś, co w terapii dzieci niewerbalnych jest bardzo często praktykowane. Kalendarz, taki nasz harmonogram, w który wpisałam (wkleiłam zdjęcia) stałe punkty tygodniowej aktywności (poniedziałek-piątek: szkoła, sobota: kino/ urodziny/nuda/lody/co aktualnie jest na tapecie, niedziela: basen i kościół). Pociągnęłam kwadraty, wpisując w ich prawe dolne rogi daty (dla mojej wiedzy, niekoniecznie Julka), a dzień wyjazdu zaznaczyłam na czerwono ze zdjęciem babci Krysi i pociągiem (bo jedziemy tym razem pociągiem, dla większej frajdy, chłopaki to lubią!). Wydrukowałam i pokazałam Julkowi. Załapał. Załapał, że wyjazd na ferie to nie dziś, ani jutro. Liczę na to, że z czasem na hasło „tydzień” będzie rozumiał, że to kilka dni i nie coś, co dzieje się od razu, natychmiast. A jeszcze z większym czasem może nawet załapie, że tydzień to siedem dni i będzie to potrafił sam odmierzać, bez wsparcia obrazkowego.

Tymczasem. Z wojskową regularnością Julek codziennie wieczorem skreśla dzień, który minął i patrzy, jak powoli, powolutku, systematycznie zbliża się dzień, w którym wreszcie pojedzie do babci Krysi na ferie. Uśmiecha się przy tym od ucha do ucha. Szeroko bardzo.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz