środa, 8 kwietnia 2020

Spotkanie palemkowe

W minioną sobotę udało mi się spotkać z koleżankami, dobrymi starymi znajomymi. Spotkanie trwało godzinę, odbyło się z zachowaniem wszelkich środków ostrożności, choć bez maseczek i rękawiczek. Uścisków dłoni nie było, żadnych babskich przytulańców na dzień dobry. Dzieliły nas setki kilometrów, a łącznikiem była aplikacja, umożliwiająca widzenie i słyszenie siebie nawzajem. Namiastka towarzyskich relacji. W sumie celem naszego spotkania nie były plotki, pogaduszki i inne takie duperele (za którymi tęsknię ogromnie skazana li tylko na towarzystwo najbliższych). Celem była palma wielkanocna.

Zwykle kupowałam gotową. Raz nawet spróbowałam zrobić sama, ale poległam na krepinie. Kwiatki z niej – nawet po wnikliwym przeczytaniu instrukcji w necie – wyszły mi nijakie, zwiędnięte, nie podobały mi się. Nie ma to, gdy ktoś pokaże, jak zrobić. Człowiek – nieobyty z plastycznym rzemiosłem – chwyta w mig. Dominika siedzi w tym od lat, chętnie więc podzieliła się z nami swoim doświadczeniem. Bardzo profesjonalnie podeszła do tematu, wysłała z wyprzedzeniem listę rzeczy niezbędnych do zrobienia palemki i w chwili połączenia – każdy z uczestników naszych warsztatów miał to, co potrzeba. Należałam do tych szczęśliwców, którzy mieli z ogrodu patyki i bukszpan. To one zrobiły za mnie połowę roboty.

A potem krok po kroku Dominika z pomocą córek pokazywała nam, co należy robić. Zaangażowałam się w to plastyczne tworzenie tak, że zapomniałam o tym, co wokół. Nauczyłam się robić kwiatuszki z bibuły. I zrobiłam swoją palmę od początku do końca. Świat na chwilę przycupnął razem ze mną. Melisa nie była potrzebna. Nie do przecenienia reset głowy, oddech dla psychiki, ładunek endorfin czy innych tam pozytywnych emocji.

Tak właśnie ostatnio funkcjonuję - od złapania izolacyjnego dołu do wychwycenia momentów, które pozwalają zapomnieć o tym, co dzieje się wokół. Pozwalają naładować baterie, żeby działać dalej. W tej imitacji normalności. W kolekcji wytchnieniowych perełek znalazło się właśnie spotkanie palemkowe. Również wspólne, piątkowe, niezaplanowane, zupełnie na spontanie oglądanie „Seksmisji” (Krzysiek odkrywał kultową komedię, z zaskoczeniem słuchał Radka, który wyprzedzał o ułamek sekundy dialogi, sypiąc właściwe teksty, Julek zaśmiewał się z gagów). To moje spacery z Kilką, półgodzinne, wieczorne sam na sam ze sobą. To odkrycie wierzby, z której zrywałam, ciesząc się jak mała dziewczynka, bazie. To wybuchy śmiechu moich synów. Szczere, wariackie, zarażające. Dobrze, że się lubimy. 




Gdy ja robiłam palemkę, Radek lepił z gliny zająca. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz