czwartek, 17 grudnia 2015

Nie przez niepełnosprawność

Czasem nie "co" zostało powiedziane, ale "jak" może zaboleć.
I ja tego zupełnie nieoczekiwanie doświadczyłam. W bibliotece miejskiej, w której byłam współuczestnikiem zamieszania wokół karty bibliotecznej. Nie swojej. Nieco chaotyczna choć pomocna pani bibliotekarka. Karta nie moja odnaleziona jednak w moim portfelu. Nieświadomie przytulona spędziła tam miesiąc. Oddałam i przeprosiłam. Incydent, który został wyjaśniony. Koniec. Kropki nie będzie.
Bo nagle pani w przypływie nieproszonej wyrozumiałości nachyla się nade mną i rzecze: "Pani ma tyle na głowie. On jest taki słodki, taaaki słodki. Ale wymaga tyle pracy, tyyyyyle pracy!". Litość. Współczucie. Przedmiotowość. Julek? Wzdrygnęłam się.
Ujrzałam siebie oczami pani bibliotekarki. Znękana, zabiegana matka niepełnosprawnego dziecka. Trzeba jej wybaczyć tę kartę, bo przecież ma dziecko specjalnej troski (o la! Boga! o la! Boga!). Biedna! Ale się jej trafiło. Taka zabiegana. Taka zabiegana. Przez to dziecko. Niepełnosprawne. Chore. No słodkie. Ale wie pani, ile ono wymaga pracy!? Czy ona w ogóle ma czas na te książki? Taka zabiegana. Taka zabiegana.
Tak. Jestem mamą niepełnosprawnego dziecka.
Tak. Mam codzienność na głowie.
Nie. Nie przez niepełnosprawność Julka. Przez własną, nieprzymuszoną wolę pozostania mamą. Więc aktualnie odbieram Julka z przedszkola, jak inni rodzice swoje pociechy. Pomagam w ubieraniu, jak inny rodzic zdrowemu dwuipółlatkowi. Robię z Julkiem po drodze zakupy, zabieram go do biblioteki (nie, tego nie bierz Julek, nie, to zostaw, nie odchodź, weź to, proszę - kto ma bezwarunkowo posłuszne i tylko w bezruchu dzieci niech pierwszy rzuci "Mam!").
Nie. Nie próbuję udowadniać, że Julek nie różni się od swoich pełnosprawnych rówieśników. Ale pewien zestaw zachowań jest ponad chromosomami. Julek posiada swoje ograniczenia. Tak, pracujemy nad nimi. Jedne wyeliminujemy, inne pozostaną status quo. I oczywiście, że wymagają ode mnie większego nakładu pracy. Ale proszę! Nie to jest powodem tego, że karta biblioteczna znalazła się w moim portfelu!
Nie macham etykietą "matka niepełnosprawnego dziecka" na usprawiedliwienie nieudanych spraw. W ogóle nie używam tego argumentu przy negocjowaniu lepszych warunków codzienności. Tym więcej nie życzę sobie, żeby ktoś robił to za mnie, w dodatku w nieuzasadnionych sytuacjach. Takim nastawieniem nie przebiję się z informacją. Najpierw Julek. Potem zespół Downa.

4 komentarze:

  1. e tam Marta...nie ma co się przejmować .pozdrawIAmy świątecznie.fanka Twoich chłopaków,mama czasem grzecznego Misia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiem. Z takimi różnymi sytuacjami jest tak, że raz nic nie ruszają, a innym razem dotykają za mocno, burzą wypracowany w sobie porządek. Ale w gruncue rzeczy to tylko bodźce do tego, żeby się rozwijać. Trochę płaczu, głębsza refleksja, zrozumienie czegoś i znów prostuje kolana. Idę dalej. Pozdrawiam ciepło! PS bywacie jeszcze na Pilickiej? :)

      Usuń
    2. systematycznie we wtorki i czwartki na zajęciach...rano

      Usuń
  2. Mnie sąsiadki identyfikują jako matkę wielodzietną. :))
    Raz jedna taka powiedziała : "Dzieciorób z tego pani męża, ale chociaz pomaga." !!

    OdpowiedzUsuń