poniedziałek, 7 listopada 2016

Choroba, klocki i nasze razem

Jesteśmy na finiszu leczenia zapalenia krtani.
Zainfekowany Julek.
Siedzę więc z chorującym synem w domu. Praca, dojazdy, pobudki o piątej, cały zewnętrzny świat gdzieś tam. A ja tu. W naszym mikrokosmosie. Obok Julka.
Nagle w sobotę i niedzielę przybyło wolnego czasu, bo wszystkie gromadzone normalnie przez tydzień prace domowe ogarnęłam w zarodku. Nie zdążyły rozpączkować się przez zaniechanie z powodu niedoborów czasowych. Odwołane zajęcia Julka też dały niezłe pole manewru i tylko wizytę u endokrynologa wyczekaną od dawna pozostawiłam bez zmian. Kaszel Julka uspokojony inhalacjami nadawał się do transportu. Nie straszył pacjentów w poczekalni i nie męczył samego zainteresowanego.
Krzyś nie siedział długich godzin w świetlicy. Lekcje, powtórki materiału na sprawdzian, czy wreszcie czytanie "Dzieci z Bullerbyn" łatwo było rozplanować, przypilotować, sprawdzić. Wieczory stały się nagle leniwe. Stanęły. Nie pomknęły. Wcale.
Z Julkiem było razem. Bycie z nim nabrało innego znaczenia, innego wymiaru i treści. Wreszcie dogaduję się z nim mniej lub więcej, ale wspólnie, mając czas rozwiązujemy te wszystkie zagadkowe przekazy. Przyznam się, że nie chciało mi się zanadto nadrabiać zadanego materiału przez p. Justynę (tę od metody krakowskiej). Wolałam sekwencje, kategoryzacje, kolory i inne takie tam ważne dla rozwoju intelektualnego dziecka sprawy przerabiać w zabawie, a nie przy biurku.
Julek pasjami lubi dwie rzeczy. Piłkarzyki i klocki.
Piłkarzyki - świetny trening koordynacji wzrokowo-ruchowej, spostrzegawczości, refleksu, liczenia (jeden:zero, dwa:jeden itd.).
Klocki. Łałłłł ... ile tutaj możliwości.
Ćwiczyliśmy kolory. Julek zażyczył sobie dom. Dla lwa. Dobra, zbuduję dom dla lwa. Dawaj mi, Julek, żółte klocki. I Julek wybierał tylko żółte. Do ostatniego okruszka. Czerwone, zielone, niebieskie. Powtórzone.
Liczenie. Proszę bardzo. Jeden klocek, dwa klocki, trzy klocki (jeszcze się Julek gubi, ale ogarnie i ten temat).
Kształty. Koło (w aucie, ciuchci - proszę bardzo). kwadrat, prostokąt, nawet trójkąt. Są, a jakże. Julek doskonale wie, co to jest koło. To i reszty się nauczy.
Sekwencje. Ludzik, klocek, ludzik, klocek, co następne? albo żółty klocek, czerwony klocek, żółty klocek, co następne? Potem dokładam trzeci element i też Julek daje radę.
No i tak sobie ćwiczymy, bawimy się, wspólnie spędzamy czas.
W takich chwilach zaczynam wątpić. Czy moja praca warta jest tego czasu, który zabieram moim dzieciom i sobie?






6 komentarzy:

  1. Z jednej strony tak, a z drugiej - czy jest Pani pewna, że po kilku miesiącach w domu nadal byłaby Pani tak kreatywna i chętna do naukozabaw? Że nie pojawiłoby się zmęczenie, wypalenie, odkładanie na później, bo przecież ocean czasu przede mną, jeszcze zdążę? Czy w pracy nie ma nic, co jest tylko Pani i dla Pani? Czy znalazłaby Pani coś tylko i wyłącznie dla siebie będąc w domu? Tego też nie wiadomo, może nie, może tak. Czasem dobrze jak jest. Pozdrawiam
    Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem przekonana, że po miesiącu siedzenia w domu nosiłoby mnie i chciałabym wrócić do pracy. Jedno jest pewne - takie nieoczekiwane pobyty w domu z chorym Julkiem, ale nie na tyle, żeby nie móc się z nim bawić, pozwalają mi docenić te wspólne chwile i wykorzystać je maksymalnie. Również na dopieszczenie domu, który - nie ukrywam - lubię mieć w ładzie i porządku. Nie ma rozwiązań idealnych. :)

      Usuń
    2. Pozdrowienia z drugiej strony barykady. Nam już roczek minął nie wiedzieć kiedy na byciu razem... Chociaż bardzo lubię pracę i zabawy z młodym to dziś już wiem że, na dłuższą metę to nie najlepszy pomysł. Od miesiąca szukamy gdzie kot ma oko...jak tylko mogę zlecam "metody" ( u nas integracja sensoryczna ) starszym braciom i wplatam w zabawę... Pozdrawiamy cieplutko ! Aneta i Rafał

      Usuń
    3. Takie wsparcie starszego rodzeństwa jest na wagę złota. :) Pozdrawiamy i my!

      Usuń
  2. Wklikał mi chyba 2 odpowiedzi informatyk mały.... Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Rodzeństwo to podstawa! :) Jedno dziecko straszliwie daje w kość rodzicom. Dwoje zdecydowanie mniej. :)
    U nas jest najgorzej, jak któryś zostaje w pojedynkę. Na wakacje bierzemy wytłaczarnie w parach! :) Problem znika dopiero po 16 roku życia! :)))

    OdpowiedzUsuń