poniedziałek, 23 grudnia 2019

Deszcz i kino

Trudno w ulewie spacerować. Doświadczać zmysłami atmosferę świąt jeszcze trudniej. No to poszliśmy do kina. Całą naszą czwórką. Plan był taki, że Julek ze mną pójdzie na "Misiek i chiński skarb", a Radek z Krzyśkiem na ostatnią część "Gwiezdnych wojen", "Skywalker. Odrodzenie". Film z czasów, gdy mieliśmy tyle lat, co Krzyś dzisiaj. Kontynuacja historii. Odgrzewane kotlety. Film, który z poziomu jedenastolatka robi wrażenie.
To Radek zapytał Julka, czy chce iść na "Gwiezdne wojny". Pokazał mu zwiastun. Julek zawołał: "tak, miecz" - klamka zapadła. Ryzyko niewytrzymania 140 minut na fabularnym filmie, nawet z mało skomplikowaną fabułą (łatwo odróżnić bohaterów dobrych od złych) wzięłam na siebie. Radek był dobrej myśli. Fakt - Julek ostatnio w domu oglądał z Krzysiem poprzednie części. Nie wołał, że chce "Gumbola".
Poszliśmy więc na film we czwórkę. Weszłam w skórę nastolatki i ogladałam z przejęciem. Julek obok doskonale identyfikował bohaterów. Imperatora Palpatina nazwał babą-jagą, a w ostatecznej rozgrywce gorąco dopingował Reyi i Benowi. Gdzieś pomiędzy pytał tylko: "kto to?", "imię?" i ani razu nie pytał: "do domu?". Wchłaniał film razem z popcornem. Udał się nam seans.
A potem w deszczu przeszliśmy się po Bielsku, oglądając ozdoby, choinki, Reksia. Prawie nie do wiary - wigilia już jutro.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz