czwartek, 27 października 2016

Sześć

"To lat, to lat, nie yje yje nam" zaintonował dziś Julek. I śpiewał. A w ostatnich wersach zawołał:
- Kto?
I sam sobie odpowiedział na pytanie:
- Julek.
To pierwsze, choć szóste, urodziny Julka tak bardzo świadomie przez niego przeżyte.
Wiedział, co świętuje.
Zaniósł cukierki do przedszkola.
Na pytanie "co dziś za dzień", odpowiadał "to lat, to lat, Julek".
Dmuchał świeczkę, śpiewał z nami, rozpakowywał prezenty.

Życzę Ci mój sześciolatku wszystkiego fajnego, dobrego i życzliwego.
Wspieraj nas nadal swoją czułością, mądrością i uśmiechem.
Jesteś najwspanialszym towarzyszem codzienności!






wtorek, 25 października 2016

Pasja

Gdyby Krzyś z równą starannością i zaangażowaniem wykonywał wszystko to, co nie jest związane z piłką nożną, żyłabym bez trosk i wychowawczych pogadanek. ;)


czwartek, 20 października 2016

W biegu

Hej-Hej!
Jesteśmy. Działamy. Codzienność nas wchłania.
Katary i kaszle dusimy w zarodku.
Lekcje odrabiamy w drodze na zajęcia i treningi. Te pisemne w szkole.
Nie mówię dość. Wdycham wilgoć jesieni. Szuram liśćmi w ogrodzie. Karmię kota sąsiadów.
Kocham moich chłopaków.
Lubię, gdy wypełniają sobą dom.
Julek rozwija skrzydła w starszakach. Starszy się zrobił. Dojrzalszy. :)

Kilka jego przedszkolnych prac:






czwartek, 6 października 2016

Badanie

Wiek kostny.
To sprawdzenie wieku biologicznego przez prześwietlenie kości. Opóźnienie wieku może być spowodowane np. niewłaściwie leczoną niedoczynnością tarczycy (badanie zleciła endokrynolog Julka). Badanie nie boli, trwa kilka sekund i polega na zrobieniu zdjęcia rentgenowskiego nadgarstka ręki, która nie jest dominująca (u leworęcznego Julka trzeba było uwiecznić na kliszy prawy nadgarstek). Wynik badania pozwala określić poziom rozwoju dziecka (biologiczny poziom, nie intelektualny) albo przy wsparciu dodatkowych przeliczeń obliczyć wzrost, jaki docelowo osiągnie dziecko.
Ale żeby wykonać badanie, trzeba:
a) namierzyć miejsce, w którym wykonuje się takie badanie u dzieci;
b) dojechać tam;
c) namówić dziecko do bycia nieruchomym przez ulotną chwilę;
d) wrócić do domu w jednym kawałku.

Punkt a)
Spółdzielnia Pracy Specjalistów Rentgenologów. Centrum Warszawy. Bez umawiania, w godzinach 7.00-19.00. Tak, od poniedziałku do piątku. Tak, robimy dzieciom. 42 zł. Zapraszamy.

Punkt b)
Do centrum Warszawy, autem, popołudniu? Porażka.
Szybka Kolej Miejska (30 minut), dojście do metra (5 minut), przejazd metrem jeden przystanek (3 minuty), dotarcie do punktu a) kolejne 5 minut.
Bez wózka. Bez pampersa. Bez gadania pojechałam. Julek pociągi lubi (test na przejazd koleją do Bielska-Białej (4 godziny) i powrót do domu (5 godzin) zniósł lepiej niż wiercący się Krzyś i egzamin na "Cierpliwego podróżnika" zdał na sześć).
Do metra przeszedł trzymając mnie za rękę (Julki to, co nieznane, testują ostrożnie), zafascynowany zjechał po schodach ruchomych, wszedł pewnym krokiem do metra, zaciął się na drzwiach i za nic nie chciał się od nich odkleić - bo jak tak,kiedy tu taka wielka szyba i widać (czy coś w ogóle widać w podziemnej kolejce?) przez nią to, co umyka za nią, wjechał po schodach ruchomych, spokojnie stał na czerwonym świetle przy Nowowiejskiej, cierpliwie czekał w kolejce do rejestracji.

Punkt c)
Badanie. Zapewniłam Julka, że nic nie boli. Że pan zrobi zdjęcie rączce. I wracamy do domu. Dla pewności powtórzyłam trzy razy. Drzwi się otworzyły. Zostaliśmy zaproszeni do pracowni rentgenowskiej. Krótkie wahanie Julka. Mój refren (nie boli, zdjęcie, do domu). I poszło. Nawet się nie obejrzeliśmy, a już byliśmy w drodze do domu.

Punkt d)
Nieoczekiwany postój.
Metro w godzinach szczytu jeździ co kilka minut. SKM-ka co pół godziny i właśnie odjechała. Bez nas. Dwudziestopięciominutowy pobyt na dworcu spędziłam z Julkiem najpierw tłumacząc, że tym pociągiem nie dojedziemy do domu, i tym także, no i tym też nie, ooo! a tym to już na pewno nie, potem wędrując po peronie i przeganiając gołębie. Na koniec Julek siedział na ławeczce, nudę zagryzał bułką, zaczepiał ludzi uśmiechem (w zamian dostał nadmuchaną gumową rękawiczkę udającą koguta z pięknie wymalowaną buzią. Gumowy kogut otrzymał imię Adam). Adam umilał nam powrót. Julek go karmił, gadał do niego, przekazał współpasażerce siedzącej obok, która gdakała przez Adama do Julka wzbudzając serdeczny i zarażający śmiech u tego ostatniego. Z Julkiem chichotało pół wagonu. To była jazda. :)

Wnioski na dziś.
Z zespołu Downa się nie wyrasta.
Wyrasta się za to z braku współpracy i ignorowania/nierozumienia argumentów w chwilach krytycznych (jeszcze niedawne: "Nieeee! Tam!" lub "Mamoooo, tu!" plus wyhamowanie z piskim podeszwy, obrót, zwrot akcji, cięcie, katastrofa zostało okiełznane).
Z moim młodszym synem idzie się dogadać.
Załatwianie z nim wielu spraw staje się czystą przyjemnością.

poniedziałek, 3 października 2016

W teatrze lalek

Fajny weekend za nami.
Spędziliśmy go w Bielsku-Białej z babcią Krysią i dziadkiem Ludwikiem.
Babcia serwowała z rana najlepsze pod słońcem naleśniki, raczyła wnuki ogromną stertą cierpliwości, której mnie tak często brak, zabrała na plac zabaw, ugotowała pyszny rosół, który chłopaki wsuwali lepiej niż lody, otulała sobą każdą zadrę i nadąsanie, rozbawiała do śmiechu serdecznego, wielkiego i zarażającego, a na koniec. Na koniec zabrała nas do Banialuki. Kto był, ten wie, że to świetny bielski teatr lalek. Kto nie był, temu szczerze polecam.
Poszliśmy na Tygryska Pietrka. Na lepszą bajkę trafić nie mogliśmy.
Krzyś z łatwością identyfikował się z Tygryskiem, który bał się. Bał wielu rzeczy, nawet muchy. Zmagał dzielnie z tą wielką bo(j)ączką napotykając na swojej drodze wiele postaci. Jedne były pomocne, drugie niekoniecznie. Krzyś z treścią poradził sobie doskonale.
Julek za treścią raczej nie nadążał. Za to forma urzekła go, pochłonęła i zaczarowała tak, że przesiedział na moich kolanach godzinę, oglądając z zapartym tchem to, co dzieje się na scenie. A działo się wiele w rytmach afrykańskich wygrywanych na bębnach i kołatkach. Proste kostiumy, kolorowe i wymowne tworzyły konkret, z którym Julek radzi sobie doskonale. A bohaterowie przewijający się przez bajkę: krokodyl, małpy, myszka nie są z kosmosu i zna je mój syn całkiem dobrze.
Trudno przy tak różnej percepcji świata rozpiętej prawie na przeciwległych biegunach o spektakl, z którego pełnymi garściami jednocześnie, choć na różnych poziomach, mogą czerpać moi synowie. Tej bajce udało się to świetnie. Po części zasługa to autorki, po części aktorów i scenarzystów, po części zdecydowanie coraz większej dojrzałości Julka. O Krzysia nie muszę się martwić.
PS Dziadek Ludwik dzielnie woził nas wszędzie i nie przeszkadzał broić chłopakom. ;)

Przed Banialuką. W najcieplejszy weekend tej jesieni.:)






środa, 28 września 2016

Wdrożenie (się)

Prawie miesiąc zajęło nam wdrażanie się w rok szkolny.
Maszyna ruszała ze zgrzytami, niskim poziomem oleju tu i tam, w głowie może, potknięciami (nieoczekiwane pokasływanie przeszło w sposób płynny i ledwo zauważalny w zapalenie oskrzeli, a tygodniowa absencja w życiu szkolno-zajęciowym nie sprzyjała implementacji obowiązków ;)). Aż wreszcie zastygłe i rozleniwione wakacjami tryby dobrze naoliwione wrześniową codziennością ruszyły po szynach właściwie.
I wcale nie o Krzysiu tu piszę (choć to on w drugim tygodniu września został zmorzony gorączką i zmianami w oskrzelach). To ja. Stara lokomotywa. Niemrawo i sennie zmierzałam się ze świtem i całą resztą po nim. Ogarniając mozolnie, powoli, coraz sprawniej grafik zajęć, siatkę godzin i przyrost lekcji do odrobienia w domu.
I tak.
Z wolnych dni od wożenia moich synów na zajęcia dodatkowe zostały niedziela i poniedziałek.
Wynegocjowana piłka nożna nieźle nam się logistycznie wpasowała. Bo starszy syn po podpisaniu przeze mnie sterty oświadczeń i zgód samodzielnie rusza o właściwej porze ze świetlicy na boisko przyszkolne, ograniczając mój przyjazd po niego do jednego razu (po treningu).
Taekwondo. Grupa już całkiem zaawansowana (żółty pas to krok wyżej w umiejętnościach) zaczyna zajęcia w dni niekolidujące z piłką późnym popołudniem. Jest więc czas, duuużo czasu na lekcje.
Krakowska Julka przetrwała w czasie dogodnym dla nas wszystkich, a zajęcia na basenie są w sobotę popołudniu, po odrobieniu moich obowiązków domowych.
Lekcje.
Lekcje ustne odrabiamy w aucie (trochę czasu w nim w końcu spędzamy). Literując na przykład ostatnio po angielsku nazwiska piłkarskich idoli Krzysia (Błaszczykowski, Szczęsny i najłatwiejszy Lewandowski ;)), powtarzając wiersze do nauczenia na pamięć, warstwy lasu, zasady ortografii, części mowy, tabliczkę mnożenia i inne bardziej aktualne rzeczy.
Lekcje pisemne. Uczulam Krzysia, żeby odrabiał na świetlicy. Nie zawsze mu wychodzi, więc wychodzi z siebie w domu. Bo chciałby bajkę/zagrać/więcej luzu. A tu pisać trzeba. Obowiazkowość Krzysia ułatwia te targi.
Wdrażamy system "co masz zrobić pojutrze zrób dzisiaj". Po kilku nawarstwieniach spraw Krzyś załapał o co chodzi i też zaczyna dostrzegać korzyści z takiego podejścia.
Piłka nożna. Numer jeden w świecie Krzysia. Chcesz mu zrobić przyjemność, zacznij gadać o piłce. :)
Uczę się słuchać ze zrozumieniem i nieudawaną uwagą tych arcyważnych analiz podań, rozegran i kopnięć (jakie to nie-ko-bie-ce przecież). Wiem już też co to szmata, buda, z czuba.
Nudno nie jest. :)

Krzyś po treningu.

czwartek, 22 września 2016

Słowa (9)

Uczymy się liczyć do pięciu. Na paluszkach.
Wyciągam kciuka. Julek swojego.
- Jeden. - mówię.
- Jeden. - Julek powtarza.
Dorzucam do kciuka palec wskazujący, gdy Julek wyprzedza moją kwestię:
 - Two (tu). - rzecze.

Zawsze twierdziłam, że angielski szybciej przyswoi niż polski. ;)