czwartek, 28 sierpnia 2025

Zamiana miejscami

Upływ czasu to nie tylko obowiązkowe okulary do czytania w torebce. Dzieci, które cię przerastają. Stają nieobsługowe. Siwa broda u męża. Ciągle pociągającego męża.

Mój upływ czasu to zamiana miejscami. W miejscu małej dziewczynki pojawiła się dojrzała kobieta. W miejscu dojrzałej kobiety - starsza pani. To jeszcze nie staruszka, to nadal pełna wigoru, ciekawa świata i ludzi kobieta, która chce ładnie wyglądać, być zadbana. Kobiecość nie znika wraz z upływem czasu. Zmienia się perspektywa. To teraz ja muszę z ogromną cierpliwością słuchać opowieści o codziennych, rutynowych, nieciekawych rzeczach. Wspierać, gdy trud opieki nad chorym mężem, skazuje na samotność. Tęsknota za rozmową z drugim człowiekiem staje się tak silna, że można tylko słuchać. Zamienić się w słuch. Moja opowieść może poczekać. Moje problemy zostają ze mną. Nie trzeba się już dzielić nimi z Mamą. 

Gdy to wszystko zrozumiem, odtrącę swoje egoistyczne <byłaś przecież dla mnie>, wejdę w rolę opiekuna, znajdę kilometry cierpliwości. Czułości, ale tylko w sobie, w środku. Bo ciągle mi jeszcze trudno dzielić się nią w uścisku, przytuleniu, fizycznej bliskości. To małej dziewczynce, a nie dojrzałej kobiecie tak prosto było tulić się do Mamy. 

Czasem dziwnie mi z tą zamianą miejscami. Czasem trudno. Czasem ciepło w sercu. Czasem przychodzi zmęczenie. 

Doceniam jednak bardzo czas, który możemy wspólnie spędzać. Czas, który topnieje, pozostaje go coraz mniej. Nie żałowałam więc drugiego tygodnia urlopu na pobyt Mamy w naszym domu. Cała dla Niej w spacerach, podróży do Łodzi, babskich pogaduchach na tarasie, przy winku, w ognisku z chłopakami (za babcią chodziły upieczone kiełbaski). Fajny był ten tydzień. Który był, minął, już nie ma. Znów kiedyś będzie. Tak bardzo nauczyłam się rok temu brać pełnymi garściami to, co ważne. Najważniejsze. 









niedziela, 17 sierpnia 2025

Basen w BB

Obowiązkową atrakcją naszych wakacyjnych wizyt w Bielsku-Białej jest basen. W tym roku Julek zaliczył dwa baseny. 

Jeden to basen Panorama przy ul. Konopnickiej. Pierwszy raz tam byliśmy. Basen jest stosunkowo blisko domu mojej mamy. A że przystanek autobusu nr 15, który rusza z osiedla, na którym mieszkają rodzice, jest pod samym wejściem na basen, a podróż zajmuje może 10 minut, zarządziłam dojazd transportem publicznym. Zawsze to więcej ruchu o dojście na przystanek i z przystanku. ;)

Pojechaliśmy w sobotę po obiedzie. Od 15:45 obowiązują tańsze bilety (tzw. popołudniowa wejściówka). Mama i Julek mieli ulgowe bilety, ja jako opiekun ON weszłam na basen bezpłatnie.

Fajny basen. Mniejszy od tego w Cygańskim Lesie. Z rozbudowaną strefą dla małego dziecka, z całkiem sporym miejscem dla pływaków jak Julek, którzy bezpieczniej czują się w wodzie po pachy i z fajową zjeżdżalnią. 

Julek w wodzie spędził małą godzinę. Nurkował, skakał, zjeżdżał. Frajda na całego. Potem były frytki i powrót do wody. Po dwóch godzinach opuszczaliśmy basen. Wcale nie tak przepełniony ludźmi.





Drugi raz na basenie byliśmy we wtorek, dzień po wycieczce w góry. Tym razem pojechaliśmy do Cygańskiego Lasu. Mam sentyment do tego miejsca. Julek też lubi tu przyjeżdżać. Na drugie śniadanie miał obiecanego burgera. 

Na basenie byliśmy stosunkowo wcześnie. Nie było dużo ludzi. Wydaje się, że woda tutaj jest bardziej przejrzysta niż w Panoramie. Julek zdejmował swoje gumowe bransoletki, wrzucał je do wody, czekał aż opadną na dno i nurkował, żeby je wyłowić. Stojąc na brzegu dokładnie widziałam, gdzie leżą. Dużo nurkował. Pozjeżdzał na zjeżdżalni. Pograł ze mną w piłkę. Zjadł burgera. Idealny plan na przedpołudnie. 




Tradycyjnie, jak co roku, mogłam obserwować postępy w pływaniu Julka. Świetnie radzi sobie pod wodą. Pływa długo, głęboko, chętnie.

piątek, 15 sierpnia 2025

Malinowska Skała

Na poniedziałek zapowiadała się idealna pogoda na wycieczkę w góry. Rześki poranek, słońce i temperatura poniżej 30 stopni. 

Jeszcze przed wyjazdem do BB ułożyłam plan wędrówki. Miałam ochotę na Baranią Górę. Ale to za długa trasa dla Julka. Nie chciałam go tak forsować. Lepsza wydawała się opcja spaceru w kierunku Malinowskiej Skały. Rozważałam wejście z Przełęczy Salmopolskiej (Biały Krzyż) 1,5 h (z Julkiem jakieś 2 do 2,5 h) i dalej do Skrzycznego (tu: schronisko i zjazd kolejķą - idealny motywator dla Julka do wędrowania). Opcja druga: wjazd kolejką na Skrzyczne i stąd spacer w kierunku Malinowskiej Skały i dalej do Białego Krzyża. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw wybrałam opcję drugą. 

Tuż po 8:00 rano ruszyliśmy. Podróż z Bielska do Szczyrku zajmuje pół godziny. Znalazłam miejsce na prywatnym parkingu tuż obok stacji wyciągu. Kolejka czynna jest od 9:00. Zostało nam kilkanaście minut. 

Bilety na odcinek Szczyrk-Jaworzyna - przesiadka - Jaworzyna-Skrzyczne kosztowały nas 83 zł. Julek jako osoba niepełnosprawna został objęty zniżką 35% od ceny biletu Junior, a ja jako opiekun ON 10% od normalnego biletu. Uwaga! Zniżki obowiązują tylko na dole. Gdybyśmy nieoczekiwanie zdecydowali się wracać kolejką, to kupując bilety na górze, zapłacilibyśmy tylko gotówką i bez zniżki. 

Julek był bardzo podekscytowany wjazdem na górę. 


Słońce świeciło lekko zza chmur. Na górze zrywały się podmuchy wiatru. Musiałam Julka ratować wiatrówką. Zrobiło mu się zimno. I nie za bardzo chciało iść dalej.




W schronisku skorzystaliśmy z toalety i wyruszyliśmy na zielony szlak. Obiecałam Julkowi, że na Malinowskiej Skale zrobimy sobie piknik. W plecaku czekała na niego cola. Piknik i cola to świetna motywacja, żeby iść przed siebie. A szlak naprawdę nie był trudny. Najpierw wiódł wśród drzew, z kałużami, które fascynowały Julka. Szedł więc od kałuży do kałuży i wrzucał w nie zebrane po drodze kamienie. 






Po jakimś czasie wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Szliśmy grzbietem górskim mając widoki po prawej i po lewej stronie. Beskidzka wersja wędrówki po Czerwonych Wierchach. Lubię to. 





Szło się nam bardzo dobrze. Julek tylko co jakiś czas upewniał się - kiedy piknik. Z czasem widać było już wzniesienie z Malinowską Skałą. To było pierwsze większe podejście na tym szlaku. Julek bez trudu dał sobie radę.






Postanowiliśmy, że najpierw zrobimy sobie piknik, a potem sesję zdjęciową na malowniczej skale. Oboje byliśmy już głodni. To był idealny moment na drugie śniadanie oczywiście z colą (Julek). 






zdj. Julek Całkowski 

Posileni, wypoczęci mogliśmy ruszać. Kilka metrów dalej oficjalnie fota z tabliczką Malinowska Skała.


Z Malinowskiej Skały do Białego Krzyża nie jest daleko. Godzina drogi. Godzina drogi głównie w dół po kamieniach, żeby nieoczekiwanie zamienić się w szlak pod górę. Było to drugie na tej trasie przewyższenie. Dość stromo, tyle że krótko. I Julek poradził sobie dobrze. Nie było innej opcji. Żeby dojść do Przełęczy Salmopolskiej trzeba było zaliczyć Malinów.



- Mama, ośmiornica. Mogę zdjęcie?





Zdecydowanie schodzenie nie jest Julka ulubioną częścią wędrówki. To odcinek, na którym zawsze bardzo zwalniamy. Może jeszcze gdyby nie było wszędobylskich kamieni, które destabilizują podłoże, po którym się idzie. Ale Beskidy pełne są takich szlaków. Z Malinowa do Przełęczy Salmopolskiej jest dwadzieścia minut. Ten odcinek szliśmy chyba z 40 minut. Julek zatrzymywał się, zaczepiał wędrujących w górę ludzi.
- Pani, długo jeszcze?
- Przepraszam. Przepraszam, daleko?
- Imię psa?
Każda okazja do zatrzymania się, spowolnienia była dobra. Z kilkoma mijanymi osobami ucięliśmy sobie naprawdę miłe pogawędki. Cieszy mnie taka otwartość Julka. Jego uśmiech i skośne oczy wzbudzają sympatię. A ludzie na szlaku zazwyczaj są cieplej nastawieni do siebie. I choć na końcówce zejścia Julek zaliczał konkretny kryzys, powoli, małymi krokami dotarliśmy do celu.



Julek usiadł na ławce, a ja zaczęłam się rozglądać za transportem. Ktoś musiał nas zwieźć do Szczyrku, pod stację, gdzie zaparkowałam auto. Autobus mieliśmy za ponad godzinę. Opcja zejścia żółtym szlakiem 45 minut do Soliska z większą opcją publicznego transportu nie wchodziła już w rachubę. Zamówiłam więc taksówkę. Po dwudziestu minutach przyjechała. O 14:30 ruszaliśmy w kierunku Bielska, gdzie babcia Krysia czekała na nas ze spaghetti. 

Trasa jest bardzo przyjemna i stosunkowo łatwa. Mierzy 8 km, po osiągnięciu pułapu ponad 1200 m n.p.m. (Skrzyczne) wiedzie raczej łagodnie, po płaskim. Po drodze są dwa mocniejsze, ale niedługie wejścia. Piękne, malownicze widoki rekompensują zmęczenie. Julek szedł dobrze. Nieśpiesznie, ale do przodu. Całość zajęła nam, z piknikiem na Malinowskiej Skale cztery godziny, czyli prawie dwa razy dłużej niż uśredniony czas wędrówki. Wybieram szlaki, które nie zniechęcą Julka do górskich wycieczek, dadzą mu frajdę, przyniosą zmęczenie, które jednak jest w stanie opanować. Jestem z Julka bardzo dumna.