piątek, 10 lipca 2020

Dolina Kościeliska

Obiektywnie patrząc wędrowka łatwa, może tylko monotonna, choć mnie wąwóz, wyrastające pionowe skały, wijący się wzdłuż drogi potok nic a nic nie nużyły. Dla chłopaków była to męka.
Julek co rusz pytał - Juusz?
Krzysiek zaliczał ogromny kryzys i kompletnie nie chciał iść. Do motywowania miałam chłopaków dwóch. Jęczał jeden, jęczał drugi. Ciągnęłam ich jak koń pociągowy. Umówmy się - takie górskie wycieczki nie są dla mnie miłe. Tracę cierpliwość, tracę energię, tracę pomysły. Swoje tempo muszę dostosowywać do tempa Julka. Nie mogę pozwalać mu zatrzymywać się przy każdym pieńku, każdym krzaczku i na każdym mostku na odpoczynek. Zakłócanie tempa wędrówki - jakiekolwiek ono by nie było, zupełnie nie służy chodzeniu po górach. Nie potrafię przekonać do tego Julka, który siły na znajdywanie wymówek, żeby nie iść ma, ale na samo chodzenie już sił mu brak. Takie człapanie w muzyce pojękiwań, skomleń i niechceniu do latwych nie należy. Zniechęca mnie. Smuci. 
Ale że zadaniowość we mnie dominuje, to do schroniska dotarliśmy. Krzysiek kupił colę i przekręcił się o sto osiemdziesiąt stopni. Wracał w podskokach. Do motywowania został już tylko młodszy. W sumie przeszliśmy dziś jakieś 12 km.
Wieczorne ognisko pokryło dymem zakłócenia ze szlaku. Kolejny dzień upłynął. Dobrze upłynął
Mimo wszystko.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz