piątek, 2 października 2020

Zmiany

Gdy przez lata byłaś przyzwyczajona do bezkontuzyjnego, bezchorobowego i bezproblemowego dzieciaka i nagle to cudowne dziecko najpierw doznaje urazu pięty, potem przez trzy dni boli go brzuch (wyrostek i stres wykluczone), po drodze zalicza dwudniowy ból przewianej głowy bo rower bo wiatr bo bez czapki, a na koniec kompleksowego, dwutygodniowego ograniczenia hulajnogi, treningów piłki nożnej i wf (zwolnienie od ortopedy), czyli na początku powrotu do tego, co kocha robić, zalicza spektakularną kontuzję kolana tak, że musisz zaraz/natychmiast pojechać po syna do szkoły, ale jednocześnie jesteś w zawieszeniu: gnać - nie gnać na SOR, bo kość cała i może stabilizator plus odpowiednie maści pomogą, zaczynasz wątpić, czy chciałaś, naprawdę chciałaś, żeby synek wyrósł z dziecięctwa.

Gdy do tego jeszcze dochodzi cała masa nastrojów, jak wachnięć wiosennego ciśnienia, od westchnień, uniesień, euforii po doły i depresje. Piękna sinusoida emocji. Wczuwanie się w siebie, nadwrażliwość, stawianie na kolegów, wzmożona potrzeba czułości rodziców ale tak, żeby nikt, absolutnie nikt, zwłaszca któryś kumpel tego nie wiedział, przestajesz robić sobie drwiny z idiotycznie brzmiącego hasła: małe dziecko mały kłopot, duże dziecko duży kłopot.

Dojrzewanie. Zaczął się nowy etap mojego macierzyństwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz