Nasze Stowarzyszenie Zakątek 21 ruszyło z cyklem Zespół Talentów, w którym prezentujemy dzieci i - mam nadzieję, że dorosłe osoby - z zespołem Downa, które mają talent albo pasję albo robią coś dobrze, bardzo dobrze, z wielkim zaangażowaniem. Przez ich talent chcemy pokazać, jak żyją, jak funkcjonują, jak są obecne w społeczeństwie. Obok nas. Różni i tak bardzo podobni do nas.
Znacie Julka. Piszę o nim od ponad sześciu lat. Czas, żebyście poznali również jego kolegów i koleżanki.
Kubę znamy od sześciu lat. Spotykamy się na Zlotach i zakątkowych turnusach. To wyjątkowy chłopak. Ferrari wśród fiatów, mercedesów i polonezów. ;) Kuba ma urok, rozbrajającą gadkę i wiele talentów. Jeździ na nartach, gra na perkusji, występował w filmie, pokonuje ponad dwudziestokilometrowe odcinki na rowerze, pływa. O jednym z jego talentów miałam okazję porozmawiać z Magdą Muszyńską - mamą Kuby.
Zapraszam do czytania!
Przed państwem Kuba Muszyński, który w wodzie czuje się jak ryba :)
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
czwartek, 31 maja 2018
środa, 30 maja 2018
Dzień Mamy i Taty
Po drodze w piątek zaliczyliśmy jeszcze Dzień Mamy i Taty w przedszkolu. Wprawdzie udział Julka w imprezie zawisł na włosku, bo w noc poprzedzającą (akurat gdy wróciliśmy ze świętowania naszej małżeńskiej rocznicy, bo jak atrakcje to wszystkie na raz) przyszedł w nocy i powiedział, że boli. Drapał się przy tym paskudnie. Stopa. Konkretnie to dwie. Wymacałam po omacku - Julek, mrówki cię pogryzły. Ale że chłopak drapał i drapał, zapaliłam światło. Obie stopy dokumentnie obsypane czymś czerwonym, swędzącym. Obejrzałam dziecko całe. Nigdzie indziej. Buty? Skarpetki? Upał? Pot? Jakaś reakcja alergiczna? Nic. Wysmarowałam żelem na pogryzienia, żeby nie swędziało.
Rano pojechałam do pracy. Stopy i tylko stopy obsypane. Zero gorączki. Apetyt jak zawsze. Samopoczucie idealne.
Decyzja: Julek jedzie do przedszkola. W końcu ten występ.
Gdy dojeżdżałam popołudniu do przedszkola, dogonił mnie telefon. Wysypka poszła dalej. Ale gramy.
Dzieci zeszły na dół, a mnie się gorąco zrobiło, gdy zobaczyłam Julka. Twarz cała w białe kropki. Nomen omen. A on tylko muchomorka grał. Rola niema, za to główna. Bo Muchomor został mężem Biedronki. Tej, do której żuk zapukał. Ten co to żony szuka. A potem tańcował mój Julek-Muchomorek w parze z Biedronką wdzięcznie wykonując prościutki układ taneczny.
Duży już ten mój Jul. Zaczyna wyglądać na jedno ze starszych dzieci (którym de facto jest!). Jeszcze nie przerasta ich o głowę, ale to rzeczywiście musi być jego ostatni rok w przedszkolu. Przedszkolu, które uwielbia z wzajemnością. Dobrze czuje się wśród tych wszystkich dzieci.
Prosto z występu pojechaliśmy do przychodni. No bo jak to jednak jakiś wirus?
Pani doktor obejrzała, osłuchała, w gardło zajrzała. Julek czyściutki. Tylko ta wysypka. Już na rękach, dłoniach, nogach, trochę brzuchu. Twarz nietknięta.
Dostał zyrtek i wapno. Diagnoza: reakcja alergiczna na pokarm. Ciekawe jaki? Skoro chłopak w poprzedzające dni nie jadł nic poza tym, co jadł do tej pory. Nawet na truskawki nie trafił.
W niedzielę wysypka zaczęła blednąć, we wtorek zostało kilka delikatnych kropeczek na stopach.
Jutro wyjeżdżamy do Zaździerza.
Najpierw Zlot Zakątkowy
A od niedzieli dwutygodniowy turnus.
Rano pojechałam do pracy. Stopy i tylko stopy obsypane. Zero gorączki. Apetyt jak zawsze. Samopoczucie idealne.
Decyzja: Julek jedzie do przedszkola. W końcu ten występ.
Gdy dojeżdżałam popołudniu do przedszkola, dogonił mnie telefon. Wysypka poszła dalej. Ale gramy.
Dzieci zeszły na dół, a mnie się gorąco zrobiło, gdy zobaczyłam Julka. Twarz cała w białe kropki. Nomen omen. A on tylko muchomorka grał. Rola niema, za to główna. Bo Muchomor został mężem Biedronki. Tej, do której żuk zapukał. Ten co to żony szuka. A potem tańcował mój Julek-Muchomorek w parze z Biedronką wdzięcznie wykonując prościutki układ taneczny.
Duży już ten mój Jul. Zaczyna wyglądać na jedno ze starszych dzieci (którym de facto jest!). Jeszcze nie przerasta ich o głowę, ale to rzeczywiście musi być jego ostatni rok w przedszkolu. Przedszkolu, które uwielbia z wzajemnością. Dobrze czuje się wśród tych wszystkich dzieci.
Prosto z występu pojechaliśmy do przychodni. No bo jak to jednak jakiś wirus?
Pani doktor obejrzała, osłuchała, w gardło zajrzała. Julek czyściutki. Tylko ta wysypka. Już na rękach, dłoniach, nogach, trochę brzuchu. Twarz nietknięta.
Dostał zyrtek i wapno. Diagnoza: reakcja alergiczna na pokarm. Ciekawe jaki? Skoro chłopak w poprzedzające dni nie jadł nic poza tym, co jadł do tej pory. Nawet na truskawki nie trafił.
W niedzielę wysypka zaczęła blednąć, we wtorek zostało kilka delikatnych kropeczek na stopach.
Jutro wyjeżdżamy do Zaździerza.
Najpierw Zlot Zakątkowy
A od niedzieli dwutygodniowy turnus.
![]() |
fot. Emilia Domańska |
![]() |
fot. Emilia Domańska |
![]() |
fot. Emilia Domańska |
![]() |
fot. Emilia Domańska |
sobota, 26 maja 2018
Dzień Mamy
Mówi się, że protest RON w Sejmie ma polityczne podłoże.
Nie znam się na polityce.
Ale znam się na byciu mamą.
Trochę też na spaniu na karimacie na zupełnie nieprzytulnej podłodze. Ciasno. Ktoś obok nie może spać. Ktoś inny chrapie, a może płacze. Znam smak błyskawicznych zupek i kawy w pośpiechu parzonej. W nieswojej kuchni. Znam niekomfortowe uczucie mycia się w nieswojej łazience. Tak funkcjonować można tylko dla dziecka i tylko przez nie. Szpital. Szpital to zamknięta przestrzeń bólu i lęku, niewygodnych nocy i godzin odliczanych do powrotu. Data wyjścia trudna do precyzyjnego określenia.
39 dni na korytarzach Sejmu. Nie wierzę, że można w takich warunkach z politycznych pobudek.
Można tak tylko dla dziecka i przez nie znosić każdą niedogodność.
Dziś dzień mamy. Również tych na sejmowych korytarzach.
To dla nich byłam dziś na Wiejskiej. Bardzo z potrzeby serca.
Bo wiem, jak wsparcie jest potrzebne. Ja mam go pod dostatkiem. Tym właśnie wsparciem jestem silna. Bo to wspaniałe być mamą. Ani to jednak heroiczne, ani łatwe. Zwyczajnie wymagające. Bez łez radości i skrzydeł miłości nikt nie dałby rady.
Nie znam się na polityce.
Ale znam się na byciu mamą.
Trochę też na spaniu na karimacie na zupełnie nieprzytulnej podłodze. Ciasno. Ktoś obok nie może spać. Ktoś inny chrapie, a może płacze. Znam smak błyskawicznych zupek i kawy w pośpiechu parzonej. W nieswojej kuchni. Znam niekomfortowe uczucie mycia się w nieswojej łazience. Tak funkcjonować można tylko dla dziecka i tylko przez nie. Szpital. Szpital to zamknięta przestrzeń bólu i lęku, niewygodnych nocy i godzin odliczanych do powrotu. Data wyjścia trudna do precyzyjnego określenia.
39 dni na korytarzach Sejmu. Nie wierzę, że można w takich warunkach z politycznych pobudek.
Można tak tylko dla dziecka i przez nie znosić każdą niedogodność.
Dziś dzień mamy. Również tych na sejmowych korytarzach.
To dla nich byłam dziś na Wiejskiej. Bardzo z potrzeby serca.
Bo wiem, jak wsparcie jest potrzebne. Ja mam go pod dostatkiem. Tym właśnie wsparciem jestem silna. Bo to wspaniałe być mamą. Ani to jednak heroiczne, ani łatwe. Zwyczajnie wymagające. Bez łez radości i skrzydeł miłości nikt nie dałby rady.
A to jedna z osób wspierających mnie od początku: Przyjaciółka i Mama Chrzestna Julka w jednej osobie. :)
środa, 23 maja 2018
Popieram protest
Jestem RON.
Rodzicem Osoby Niepełnosprawnej.
Niepełnosprawność mojego syna jest uwarunkowana genetycznie i nie do naprawienia.
Ma zespół Downa.
Mój syn chodzi, biega, kopie piłkę. Samodzielnie je, załatwia się, ubiera. Słabo mówi. Komunikacja werbalna raczkuje. Pewno nigdy nie osiągnie poziomu Artura Andrusa, ba! może nie osiągnąć poziomu zdrowego czterolatka.
Ruchowo sprawny, społecznie rewelacja, intelektualnie kicha. Samodzielność w podejmowaniu decyzji ograniczona do wyboru jajka albo płatków kukurydzianych na śniadanie. Tak właśnie objawia się niepełnosprawność syna. Nie skończy studiów, nie będzie miał żony, nie spłodzi dzieci, nie będzie miał własnego domu. Skazany na opiekę moją, męża, brata. W ostateczności DPS, gdy nas zabraknie.
Ograniczenia syna nie zamknęły mnie w czterech ścinach. Bo życie z jego - podkreślam jego - ograniczeniami jest do ogarnięcia przy wsparciu męża, babć, dziadka, terapeutów, szefowej, która dała mi czas na powrót do pracy i wszystkich tych fantastycznych ludzi, których spotkałam i spotykam na naszej drodze. Nie jestem sama. Pracuję. Mam czas na książkę i rozmowę ze starszym synem. Czasem kino i teatr z mężem. Żyję zwyczajnie, dobrze, bez większych wyrzeczeń. Na razie.
Tak w ogóle to miałam szczęście.
Niepełnosprawność ma różne oblicza. Stawia pod ścianą. Każe dźwigać bezwładne ciało, zakładać sondę i worek stomijny, porozumiewać się obrazkami. Nie pozwala porozumiewać się wcale, zwyczajnie wyjść na lody albo rower. Wymaga heroicznej walki z prozą życia. Z brakiem kontaktu z dzieckiem. Z brakiem środków na życie, na rehabilitację, lekarstwa, pampersy, terapie. Z systemem opieki ON, którego nie ma! Z instytucjami, wnioskami, dokumentami, ustawami, komisjami orzekającymi, poradniami.
Niepełnosprawność bywa różna.
Godność jest wszędzie taka sama.
Dlatego popieram protest RON w Sejmie.
Rodzicem Osoby Niepełnosprawnej.
Niepełnosprawność mojego syna jest uwarunkowana genetycznie i nie do naprawienia.
Ma zespół Downa.
Mój syn chodzi, biega, kopie piłkę. Samodzielnie je, załatwia się, ubiera. Słabo mówi. Komunikacja werbalna raczkuje. Pewno nigdy nie osiągnie poziomu Artura Andrusa, ba! może nie osiągnąć poziomu zdrowego czterolatka.
Ruchowo sprawny, społecznie rewelacja, intelektualnie kicha. Samodzielność w podejmowaniu decyzji ograniczona do wyboru jajka albo płatków kukurydzianych na śniadanie. Tak właśnie objawia się niepełnosprawność syna. Nie skończy studiów, nie będzie miał żony, nie spłodzi dzieci, nie będzie miał własnego domu. Skazany na opiekę moją, męża, brata. W ostateczności DPS, gdy nas zabraknie.
Ograniczenia syna nie zamknęły mnie w czterech ścinach. Bo życie z jego - podkreślam jego - ograniczeniami jest do ogarnięcia przy wsparciu męża, babć, dziadka, terapeutów, szefowej, która dała mi czas na powrót do pracy i wszystkich tych fantastycznych ludzi, których spotkałam i spotykam na naszej drodze. Nie jestem sama. Pracuję. Mam czas na książkę i rozmowę ze starszym synem. Czasem kino i teatr z mężem. Żyję zwyczajnie, dobrze, bez większych wyrzeczeń. Na razie.
Tak w ogóle to miałam szczęście.
Niepełnosprawność ma różne oblicza. Stawia pod ścianą. Każe dźwigać bezwładne ciało, zakładać sondę i worek stomijny, porozumiewać się obrazkami. Nie pozwala porozumiewać się wcale, zwyczajnie wyjść na lody albo rower. Wymaga heroicznej walki z prozą życia. Z brakiem kontaktu z dzieckiem. Z brakiem środków na życie, na rehabilitację, lekarstwa, pampersy, terapie. Z systemem opieki ON, którego nie ma! Z instytucjami, wnioskami, dokumentami, ustawami, komisjami orzekającymi, poradniami.
Niepełnosprawność bywa różna.
Godność jest wszędzie taka sama.
Dlatego popieram protest RON w Sejmie.
wtorek, 22 maja 2018
Tydzień
Wczoraj spotkanie w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Drugie z kolei. Pierwsze nie z tą panią, co powinno, bo nie tak zostałam zrozumiana przez telefon.
Cel: odroczyć po raz drugi i ostatni obowiązek szkolny Julka.
Na Julka czekała miła pani. Obłożona tabelkami, zeszytami (żeby wiedzieć co i jakie zadanie zrobić). Krótki wywiad ze mną. Potem Julek sam zostaje z panią. Bez problemu zostaje. Nie zdążyłam rozsiąść się wygodnie na sofie pod gabinetem, gdy pani poprosiła mnie do środka. Nie dawała sobie rady z Julkiem. Westchnęłam.
Nie że broił. Był tak okropnie znudzony zadaniami, że odmówił współpracy. Pani dwoiła się i troiła, była miękka, mięciutka. Idealna do wykorzystania. Julek wie, jak to robić. Zgrzytnęłam zębami. Wkroczyłam do akcji. Zmobilizowałam chłopaka na tyle, na ile się dało. Robił więc od niechcenia te wszystkie wymagane od niego szlaczki, kolorowania, puzzle, kolory, wieże, nawlekanie, cięcie nożyczkami, kolorowanie, odwzorowywanie, rozróżnianie kształtów. Nie uśmiechała mi się kolejna wizyta w poradni, żeby dokończyć badanie. Ja chcę tylko zwykły, najzwyklejszy świstek przedłużający nasz żywot przedszkolny. Włączyłam się do badania. Trochę za dużo było cackania z Julkiem. Pod koniec miła pani (to stanowczo za mało, jeśli trzeba coś od mojego młodszego syna wyegzekwować, gdy temu się akurat teraz nie chce bo nie i koniec, ich (już)) zaproponowała, że zadzwoni do mnie, żeby uzupełnić informacje o umiejętnościach i możliwościach Julka. Widzę, że pani jest zorientowana. - stwierdziła. Bum. Bum. Bum. Walę głową w ścianę. Przyklejam uśmiech (cedząc sobie w głowie: chcesz świstek, chcesz świstek). Z gabinetu wyszliśmy po godzinie i piętnastu minutach. Zmęczeni oboje.
Rajd po Krzysia, z Krzysiem na strzyżenie głów (o rany! pierwsze bez julkowe certolenia się ze sobą i ostawiania teatru). Potem lody. Dom. Uf.
I tak oto z hukiem wkroczyłam w gorący tydzień. Bo Pierwsza Rocznica Komunii Świętej i próba generalna i sama uroczystość. Bo Dziesiąta Rocznica Naszego Ślubu bez generalnej próby, z niecodziennym wyjściem w miasto, wymagającym logistycznych wygibasów. Bo Julka przedstawienie na Dzień Mamy i Taty (czerwone spodnie potrzebne dla Muchomora). Bo basen, treningi, mecz i trzy testy kompetencyjne w szkole (tak strasznie szkoda czasu na naukę! - mobilizacja i starszego syna bywa wyczerpująca).
Ale tak w ogóle to piękny mamy maj. :)
Cel: odroczyć po raz drugi i ostatni obowiązek szkolny Julka.
Na Julka czekała miła pani. Obłożona tabelkami, zeszytami (żeby wiedzieć co i jakie zadanie zrobić). Krótki wywiad ze mną. Potem Julek sam zostaje z panią. Bez problemu zostaje. Nie zdążyłam rozsiąść się wygodnie na sofie pod gabinetem, gdy pani poprosiła mnie do środka. Nie dawała sobie rady z Julkiem. Westchnęłam.
Nie że broił. Był tak okropnie znudzony zadaniami, że odmówił współpracy. Pani dwoiła się i troiła, była miękka, mięciutka. Idealna do wykorzystania. Julek wie, jak to robić. Zgrzytnęłam zębami. Wkroczyłam do akcji. Zmobilizowałam chłopaka na tyle, na ile się dało. Robił więc od niechcenia te wszystkie wymagane od niego szlaczki, kolorowania, puzzle, kolory, wieże, nawlekanie, cięcie nożyczkami, kolorowanie, odwzorowywanie, rozróżnianie kształtów. Nie uśmiechała mi się kolejna wizyta w poradni, żeby dokończyć badanie. Ja chcę tylko zwykły, najzwyklejszy świstek przedłużający nasz żywot przedszkolny. Włączyłam się do badania. Trochę za dużo było cackania z Julkiem. Pod koniec miła pani (to stanowczo za mało, jeśli trzeba coś od mojego młodszego syna wyegzekwować, gdy temu się akurat teraz nie chce bo nie i koniec, ich (już)) zaproponowała, że zadzwoni do mnie, żeby uzupełnić informacje o umiejętnościach i możliwościach Julka. Widzę, że pani jest zorientowana. - stwierdziła. Bum. Bum. Bum. Walę głową w ścianę. Przyklejam uśmiech (cedząc sobie w głowie: chcesz świstek, chcesz świstek). Z gabinetu wyszliśmy po godzinie i piętnastu minutach. Zmęczeni oboje.
Rajd po Krzysia, z Krzysiem na strzyżenie głów (o rany! pierwsze bez julkowe certolenia się ze sobą i ostawiania teatru). Potem lody. Dom. Uf.
I tak oto z hukiem wkroczyłam w gorący tydzień. Bo Pierwsza Rocznica Komunii Świętej i próba generalna i sama uroczystość. Bo Dziesiąta Rocznica Naszego Ślubu bez generalnej próby, z niecodziennym wyjściem w miasto, wymagającym logistycznych wygibasów. Bo Julka przedstawienie na Dzień Mamy i Taty (czerwone spodnie potrzebne dla Muchomora). Bo basen, treningi, mecz i trzy testy kompetencyjne w szkole (tak strasznie szkoda czasu na naukę! - mobilizacja i starszego syna bywa wyczerpująca).
Ale tak w ogóle to piękny mamy maj. :)
sobota, 19 maja 2018
Piasek
Julek mieli migdały w elektrycznym młynku do kawy, na ciasto (goście, goście jadą :) ). Ja wysypuję zmieloną zawartość do miseczki. Cykl powtarzamy aż do wyczerpania zapasów. Czyli mielimy tyle, ile potrzeba.
- Mama, piasek! - woła Julek.
Nietrudno zgodzić się z trafnym i zrozumiale wyartykułowanym skojarzeniem Julka.
Mowa spontaniczna. Poziom zaawansowany. ;)
- Mama, piasek! - woła Julek.
Nietrudno zgodzić się z trafnym i zrozumiale wyartykułowanym skojarzeniem Julka.
Mowa spontaniczna. Poziom zaawansowany. ;)
poniedziałek, 14 maja 2018
W co się bawić
W sobotę wzięłam udział w szkoleniu "Działania twórcze, czyli w co się bawić". Prowadzącą była pedagog - jedna z ulubionych Julka - Monika Krośnicka-Roszkowska. Tak na marginesie szkolenie było ostatnim z cyklu, które zorganizowała Agata Sors-Lachert dla rodziców dzieci z różnymi problemami (w styczniu i lutym było dwuczęściowe "Trudne zachowania i jak sobie z nimi radzić" - prowadziła Monika Słowińska z Fundacji Wspieranie w Rozwoju, w marcu "Integracja sensoryczna" - prowadziła Agata Sors-Lachert i teraz majowe)
Sobotnie szkolenie było odstresowujące, inspirujące, ciekawe i przyniosłam z niego m.in. odrysowane przez siebie na dużej płachcie papieru własne ręce i stopy, które na szkoleniu pomalowałam mając do dyspozycji trzy farby. Praca rzucona na stół przeleżała pół dnia. Basen, gra w piłkę, a na koniec w badmintona (z sędziującym Julkiem) zdecydowanie przebiły matczyne wypociny. Przyszedł jednak wieczór. Julka zaciekawiły na nadgarstku bransoletki (namalowane). - Co to jest? - zapytał. I tak się zaczęło. Dwadzieścia minut fantastycznej zabawy, wzmacniania relacji, zaangażowanego rysowania i kolorowania (to nic że ołówkiem - nie mieliśmy kredek pod ręką, a szkoda było nam przerywać twórczy szał, żeby biec po nie na górę do pokoju) aż po wspólne wygłupy - bardzo świadome i spontaniczne.
Cały czas podążałam za Julkiem. Właściwie to on był moderatorem zabawy. Pytał, ja odpowiadałam. Pokazałam, jak odrysowywałam swoje dłonie i stopy. Stanął w takiej samej pozycji i poprosił o odrysowanie swoich rąk i swoich stóp (odwróciliśmy kartkę, żeby czerpać z jej wolnej przestrzeni). Przy stopach śmiał się w głos. Łaskotał go ołówek. A niedoskonałość kształtu odrysowanego płaskostopia (uwielbiam te jego platfusy!) w niczym nam nie przeszkadzała. Wreszcie położył się na kartce i zażyczył, żebym odrysowała jego głowę (ja takiej śmiałości na szkoleniu nie miałam, ale to raczej wiązało się z przekraczaniem pewnych osobistych granic - uczestników już znałam, ale nie na tyle, żeby kłaść się i pozwalać im siebie odrysowywać). Potem Julek odrysowywał moje stopy. A na koniec pokazał, żeby robić selfie. Położył się na swoim autoportrecie, zaprosił mnie do siebie i uskuteczniliśmy zabawną sesję zdjęciową.
Przy okazji zrealizowaliśmy zalecaną już na pierwszym szkoleniu dwudziestominutową sesję pt. cała ja dla ciebie. Poświęcenie uwagi dziecku, wspólne razem, wejście w interakcje, wsłuchanie się w dziecko - tak niewiele trzeba, a tak niełatwo wyłuskać każdego dnia dla każdego z nich - Julka i Krzysia - te kilkanaście minut na wspólne, tylko we dwoje bycie ze sobą.
Sobotnie szkolenie było odstresowujące, inspirujące, ciekawe i przyniosłam z niego m.in. odrysowane przez siebie na dużej płachcie papieru własne ręce i stopy, które na szkoleniu pomalowałam mając do dyspozycji trzy farby. Praca rzucona na stół przeleżała pół dnia. Basen, gra w piłkę, a na koniec w badmintona (z sędziującym Julkiem) zdecydowanie przebiły matczyne wypociny. Przyszedł jednak wieczór. Julka zaciekawiły na nadgarstku bransoletki (namalowane). - Co to jest? - zapytał. I tak się zaczęło. Dwadzieścia minut fantastycznej zabawy, wzmacniania relacji, zaangażowanego rysowania i kolorowania (to nic że ołówkiem - nie mieliśmy kredek pod ręką, a szkoda było nam przerywać twórczy szał, żeby biec po nie na górę do pokoju) aż po wspólne wygłupy - bardzo świadome i spontaniczne.
Cały czas podążałam za Julkiem. Właściwie to on był moderatorem zabawy. Pytał, ja odpowiadałam. Pokazałam, jak odrysowywałam swoje dłonie i stopy. Stanął w takiej samej pozycji i poprosił o odrysowanie swoich rąk i swoich stóp (odwróciliśmy kartkę, żeby czerpać z jej wolnej przestrzeni). Przy stopach śmiał się w głos. Łaskotał go ołówek. A niedoskonałość kształtu odrysowanego płaskostopia (uwielbiam te jego platfusy!) w niczym nam nie przeszkadzała. Wreszcie położył się na kartce i zażyczył, żebym odrysowała jego głowę (ja takiej śmiałości na szkoleniu nie miałam, ale to raczej wiązało się z przekraczaniem pewnych osobistych granic - uczestników już znałam, ale nie na tyle, żeby kłaść się i pozwalać im siebie odrysowywać). Potem Julek odrysowywał moje stopy. A na koniec pokazał, żeby robić selfie. Położył się na swoim autoportrecie, zaprosił mnie do siebie i uskuteczniliśmy zabawną sesję zdjęciową.
Przy okazji zrealizowaliśmy zalecaną już na pierwszym szkoleniu dwudziestominutową sesję pt. cała ja dla ciebie. Poświęcenie uwagi dziecku, wspólne razem, wejście w interakcje, wsłuchanie się w dziecko - tak niewiele trzeba, a tak niełatwo wyłuskać każdego dnia dla każdego z nich - Julka i Krzysia - te kilkanaście minut na wspólne, tylko we dwoje bycie ze sobą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)