niedziela, 24 stycznia 2016

Skaczące Czapeczki

Zabrakło mi kilkunastu złotych w księgarni internetowej do darmowej przesyłki, więc rozejrzałam się za jakąś pozycją. Szperając natrafiłam na gry. Planszowe u nas mają takie sobie wzięcie, a to głównie z powodu tego, że nie przepadam za nimi. Niecierpliwa ma natura źle znosi wolne, a zwłaszcza nudne rozgrywki. No i problem jest z Julkiem, bo chłopak nie rozumie jeszcze reguł. Tych najprostszych też. Do tej pory najdłużej wytrzymał z nami przy Super Farmerze (którego uwielbiam za dynamikę, rozwój wypadków i nieustanne myślenie), a to tylko dlatego, że na wyrzuconych kostkach pojawiają się zwierzęta. Julka zadaniem było wylosowane zwierzę nazwać, znaleźć odpowiednik w farmie i nanieść na swoją planszę, na właściwe miejsce. Działał poza zasadami, co wszyscy akceptowaliśmy. Wytrzymywał z nami jakieś pięć minut.
Przebierałam więc myszką w owej księgarni, myśląc o Julku, gdy nagle dostrzegłam "Skaczące czapeczki". Skojarzyły mi się z pchełkami. Przeczytałam opis. Zaryzykowałam i kupiłam.
Gra chwyciła. Julek załapał główną zasadę, że wyrzutnią trzeba strzelać czapeczkami w otwory. I gra! Nic to że tylko on. Gra Krzyś. Gra Radek. Gram ja. Wszyscy z wypiekami na twarzy. To strzelanie, to poszukiwanie właściwego ułożenia, idealnej techniki i celności wciąga. Na maksa. Taka prosta gra. A taka idealna na zimowe wieczory.

Trening ze mną. ;)




Rozgrywka z Krzysiem.:)
Rozgrywka z Krzysiem najpierw całkiem na serio, a potem skręca w kierunku wygłupów. Bez durnot się nie obejdzie. Czapeczki latają wszędzie.





3 komentarze:

  1. Ta gra to był przebój lat 60-tych. Tytuł i plansza identyczne, tylko wyrzutnie były kolorowe i bardziej owalne. Och, wspomnienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyszłam na chwilę i zostałam wciągnięta, jak zwykle. Uwielbiam Cię Matko :* Ściski dla chłopców!

    OdpowiedzUsuń