piątek, 15 lipca 2016

Dziecko

Pociąg. Dworzec. Wracam z Bielska.
Czekają na mnie Radek z Julkiem. Julek zafascynowany kolejką na żywo, ludźmi wysypującymi się z wagonów, podekscytowany komentuje to, co widzi po swojemu (na wszelki wypadek kurczowo trzyma się taty). Zapomniał, po co tu jest...
Miałam okazję zobaczyć go z boku. W innych okolicznościach przyrody. Odklejonego od naszego i przedszkolnego podwórka. Od miejsc dobrze rozpoznanych z codzienności.
Malutki ludzik. Ciut przydługie włosy. Bystre spojrzenie. Słodziak (opinia NM - nieobiektywnej matki). Nie wyróżniał się za bardzo. Nawet tym skośnym spojrzeniem. Ot, dzieciak. Może czteroletni? Zaciekawiony światem.
Odetchnęłam.
Koniec ery dzieciakowości odroczony. Jeszcze trochę czasu upłynie, zanim wykształci się z niego wielki ludź, którego nie wezmę na ręce. I nie zrobię karuzeli. Tych wszystkich podniebnych samolotów. I jeszcze długo będę czuła te łapki otulające ciasno moją szyję, gdy w nocy tacham gościa do naszej sypialni, bo wyrwał się ze snu wołając: mamo! I na kolanach potrzymam, gdy huśtamy się razem prosto do nieba. Wysoko jak latawiec albo pręciki dmuchawca. I te bose, płaskie stopy, wydające głośne plask-plask. Całuśne. Bo małe i miękkie. Odkryłam, że miękkość - ta pochodna wiotkości mięśni - jest atutem. Od przytulania można się uzależnić.
A jednak.
Spieszę się cieszyć Julka dzieciństwem, tak szybko odchodzi...

1 komentarz: