Żaden tam odkrywczy.
Trzeba zapakować chłopaków do auta.
Namierzyć plac zabaw typu małpi gaj. Dobrze ogrodzony, z jednym wejściem i wyjściem.
Zapłacić wejściówkę.
Usytuować się w pobliżu, co by mieć na oku ewentualną nieoczekiwaną ewakuację dziecia (prawdopodobieństwo czmychnięcia z placu uzależnione od atrakcyjności tego, co w środku). I delektować się byciem sam na sam. Nasze romantyczne tete-a-tete trwało niecałą godzinę (bo figlopark był za mały) i kosztowało nas 14 zł od łebka.
Bezcenne chwile.
PS Julek sobie radzi. Radzi z każdą drabinką, zjeżdżalnią, labiryntem, wejściem, zeskokiem, podskokiem, pęcherzem (wpadek brak, zestaw ratunkowy idzie do lamusa), zbiegiem z górki, wspinaczką, huśtawką. Zręczny i szybki. Nie ucieka. Chyba że przed Krzysiem. ;)
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz