środa, 6 grudnia 2017

Misja

Uwielbiam ten czas. Lepienie ciastek. Prezenty ślicznie opakowane. Niepewność. Niecierpliwość. Czatowanie. Szukanie. Gdzie one są?! Czy są?!
Rytuał musi być. Wydłuża się tylko czas zaśnięcia dzieci. Mocnym, pierwszym snem, który zagwatantuje, że nie podejrzą skradającej się postaci, cichutko na paluszkach, w skarpetach tłumiących jakiekolwiek szuranie.
Naszykowana woda wypita, ciasteczka połknięte. Pozostaję okruchy. W przemyślany sposób rozrzucone (na wizytówce: stylista krajobrazu świątecznego). Liścik dla świętego ("Drogi Święty Mikołaju. Masz tu od nas poczęstunek i coś do popicia.") znika. Zostaje ślad ("Szukaj a znajdziesz. PS Ciasteczka-kuleczki-śnieżynki PYCHAAA!! św. M.").
Gdy w pełnym rynsztunku (makijaż, fryzura, szminka na ustach) podążam w stronę drzwi wejściowych (jest 5:40!) słyszę szuranie, trzaskanie, niezwyczajny hałas. Wbiegam na górę. Światło w pokoju Krzysia się pali. Ten z oczami jak pięciozłotówki przeszukuje szuflady i pudła.
- Mam poszukać prezentu. Św. Mikołaj napisał.
Chowam pod nosem ukradkowy uśmiech. Przez ramię rzucam o drogach wlotowych świętego.
Kominek!
- Tam chyba coś leży!! - woła Krzyś zbiegając po schodach.
Znikam za drzwiami niezauważona. Wsiadam do auta.
Misja wykonana. Ślę wiadomość świętemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz