czwartek, 27 czerwca 2019

Końce roków

W tym zamieszaniu czerwcowym – gdzieś w trakcie, pomiędzy i obok wyjazdu na turniej, przygotowywania podziękowań, ostatnich treningów i meczów, zwykłej codzienności i szykowania się na przyjazd gości, zdarzył się koniec roku szkolnego. W zasadzie to kumulacja dwóch końców jednego dnia i to tego, gdy ja akurat nie mogłam wziąć w pracy urlopu. Krzysiek koniec piątej klasy, Julek zakończenie przedszkola. O ile Krzysia rozdanie świadectw jest już powtarzalnym, corocznym, zdążyłam-się-do-tego-przyzwyczaić rytuałem, tak Julka zakończenie przedszkola było imprezą wieńczącą bardzo ważny etap w naszym życiu. Co nie znaczy, że nie przeżywałam Krzysia rozdania świadectw. Bez galowego stroju się nie obyło (Mamo! długie spodnie w taki upał?!?!?!), bo syn mój jednak nie samą piłką żyje i świadectwo odbierał podczas akademii, na sali gimnastycznej. Pierwszy raz nie byłam tego naocznym świadkiem, ale to już też taki czas, gdy w pewnych miejscach nawet nie będzie wypadało, żebym była obecna. Zresztą to, co cieszy i dumą napawa, w serduchu ukrywam. Tam pielęgnuję i trzymam.

Julek dyplomy, uściski wychowawców i nauczycieli zbierał na pikniku rodzinnym. Nie było oficjalnej akademii, spotkanie miało – jak co roku zresztą –familiarny charakter. Piknik rozpoczynał się o 16:00 (zdążyłam! po drodze zabierając Krzyśka od kolegi). Wprawdzie Julek do przedszkola będzie chodził do końca sierpnia (z dwutygodniową przerwą na mój urlop), to wiedziałam, że piknik jest idealną okazją do bardziej oficjalnego podziękowania pani Karinie (właścicielce przedszkola), pani Agacie (najważniejszej nauczycielce Julka i przewodniczce), wychowawcom (pani Paulinie i pani Aldonie), terapeutom (pani Ani, Monice od angielskiego i arteterapii), nauczycielowi  muzyki (pan Marek miał zajęcia z Julkiem od samego początku), nauczycielowi tańca. Sztab ludzi – wspaniałych, zaangażowanych, uśmiechniętych, życzliwych. Bez nich wszystkich Julek nie byłby w tym miejscu, w którym jest obecnie. Pan Marek najlepiej to podsumował: Julek  zrobił niewyobrażalny postęp. Od dziecka mało kontaktowego do pełnoprawnego przedszkolaka, współuczestnika zajęć, w których bierze świadomie udział, słucha, wykonuje polecenia, pracuje. Miód na me serce.

Piknik rodzinny w Wyliczance to również okazja do zaprezentowania umiejętności, które dzieci zdobywały przez cały rok. Była więc piosenka po angielsku „Don’t worry, be happy” z akompaniamentem na ukulele (bo nasza Monika jest wszechstronna artystką), były piosenki o wakacjach z przygrywaniem na pianinie przez pana Marka i z fantastyczną scenografią (wiszące na zielonym żywopłocie różowe flamingi robiły wrażenie :) ), były występy taneczne (pierwszy raz widziałam Julka tańczącego walca angielskiego z Adą – koleżanką z grupy – Julek rozłożył mnie na łopatki, kapitalnie sobie poradził, no może do chwili, gdy trzeba było poprowadzić partnerkę, tu już w krokach lekko się pogubił, ale od czego jest kobieta, która wie, jak prowadzić – na tle pełnosprawnych kolegów w tej dyscyplinie w niczym nie ustępował - był cudny! – musicie uwierzyć na słowo, filmu bez zgody rodziców nie mogę opublikować). Były dyplomy, kwiaty, podziękowania, łzy. Nie tylko moje. Julek jest bardzo lubianym wychowankiem. Bez ściemy i udawania. Skradł serca nie tylko nasze.

Wiem, że nie jeden raz zatęsknię za „Wyliczanką”. Za całą tą grupą świetnych, wrażliwych ludzi, którzy są mistrzami w znajdywaniu mocnych stron małego człowieka i którym jednocześnie niestraszna jest praca z jego ograniczeniami. Mieliśmy ogromne szczęście, że trafiliśmy w miejsce, w którym Julek tak wspaniale rozwinął skrzydła. Moje dziękuję jest wielkie jak kosmos.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz