środa, 5 czerwca 2019

Turnus podsumowanie

Za nami dwutygodniowy turnus w Wesołej Krainie. Szósty w karierze Julka. Drugi z całkiem udanym werbalnym przekazem podstawowych potrzeb. Pierwszy, gdy Julek był tak dobrze zorganizowany i chętny do pracy. Miał swoje ulubione zajęcia (terapia ręki, basen, pedagog) i mniej ulubione (logopeda, rehabilitacja ruchowa). Chodził na zajęcia bez namawiania, negocjowania i innych form nacisku. Szedł, pracował (raz lepiej – raz gorzej), wychodził. Czasem, gdy informowałam go, że będą tego dnia jeszcze jedne, ostatnie zajęcia, komentował:
- Znooowu. – i tyle. Bez jęków, krzyków, zdecydowanego „nie”. Po prostu zaliczał godzinę pracy. I już.

Od terapeutów słyszałam, że pracuje w skupieniu, chętnie, czasem nie słucha. Doświadczony terapeuta wie, jak radzić sobie z takimi przerwami na dostawę owocnej współpracy. Pani Agnieszka od terapii ręki stosowała na przykład metodę na „kija i marchewkę”. Ustalała z Julkiem plan pracy, w którym zajęcia trudniejsze, wymagające większego wysiłku przeplatała tym, co Julek lubił najbardziej, tu: grę paluszkową w piłkarzyki (na palce zakłada się maciupkie buty sportowe i palcami udającymi nogi rozgrywa się mecz). Był wysiłek i nagroda, wysiłek i nagroda. Działało!

Pani pedagog na brak skupienia Julka stosowała metodę na muzykę. Wydobywała z przepastnej torby różne instrumenty muzyczne i rozpoczynała z Julkiem koncert. Krótka przerwa od zajęć dydaktycznych i można było pracować dalej.

U logopedy Julek ćwiczył artykulację i budowę prostych zdań (ta umiejętność kuleje bardzo). Metod stosowanych przez terapeutę nie poznałam. Julek wychodził z zajęć bez szwanku i szedł na nie bez oporu.

Pierwsza pani na basenie stosowała metodę „chodź Julek, no chooodź”, na którą Julek był głuchy i robił, co chce. Chemii nie było między nimi, metoda była jedna, sztywna i kompletnie nieskuteczna. Skutecznie zmieniono nam terapeutę. Z Julkiem nie jest łatwo, ja wiem. Na każdym turnusie pojawia się sprawa basenu – nowego obiektu, który nie wzbudza zaufania u Julka. Wydawałoby się, że problem nie powinien istnieć, skoro moje dziecko systematycznie uczęszcza na zajęcia do pana Krzysztofa. Pływa z makaronem na basenie, wcale dla niego niepłytkim. Zanurza głowę, wypuszcza powietrze, nurkuje, pływa na plecach dobrze zmotywowany przez pana Krzysztofa. A gdy pojawia się na turnusie nowy basen – jest cała akcja z opanowaniem lęku u Julka. Jest płacz, jest wrzask, jest wołanie „boi, Julek boi”, „do mamy”. Nikt nie wierzy, że Julek potrafi to i to, i to. Zachowuje się, jakby pierwszy raz widział tyle wody. Pierwsza pani odpuściła sobie, nie chciała słuchać Julka płaczu, więc Julek biegał wokół basenu i wrzucał do niego piłki, podczas gdy pani stojąc w wodzie wołała do niego: „Chodź Julek, no chodź”. Druga pani, od terapii ręki, wzięła się za Julka od innej strony. Najpierw z nim pogadała (niewiele pomogło). Potem wsadziła do wody, asekurując mocno (niewiele pomogło). Zignorowała darcie się mojego syna. I taplając z nim wodą, zagadywała jego wrzask. Po pierwszych zajęciach byli zmasakrowani oboje. Na drugie zajęcia przyniosła konewkę. Wzięła Julka do wody, asekurując mocno, wsadziła mu do ręki konewkę. Miał nią polewać wszystko wokół. Na chwilę odwróciła uwagę od lęku. Julek darł się przez połowę zajęć. Znów z nim gadała. Ja swoje też przepracowałam w pokoju. Wreszcie Julek przyparty do muru pytaniem: dlaczego boisz się basenu? Wyjaśnił mi, że duży basen, pan Krzysztof – mały. A, i rekin pływa. Z rekinem poradziłam sobie szybko. Żeby oswoić wielkość/głębokość basenu, musiał zaufać pani Agnieszce. Poczuć się z nią bezpieczny. A że pani Agnieszka nie próżnowała, dynamicznie i z zaangażowaniem wzięła się za strachy Julka, ten szybko oswoił się z „wielką” wodą i trzeciego dnia nie płakał wcale, czwartego – pływał podtrzymywany przez instruktorkę, a piątego – pokazał, co potrafi w wodzie. Makaron, nurki, pływanie na plecach. Można? Można. Szkoda, że tydzień straciliśmy. Gdyby od początku pani Agnieszka miała zajęcia z Julkiem, w drugim tygodniu turnusu mogliby konkretnie popracować.

Taki turnus to nie tylko zajęcia. To również przestrzeń pomiędzy nimi, którą wypełniają mi relacje z Julkiem. Mam dla niego czas. Nigdzie się nie spieszę, niczego nie gonię, prać, gotować, sprzątać nie muszę. Wstaję wypoczęta, bo nie zrywam się o piątej rano. Mam czas. Mam cierpliwość. Mam syna do obsługi w minimalnym stopniu. Sam się już ubiera, sam rozbiera, korzysta z toalety, myje zęby, ręce, buzię. Pod prysznicem trzeba jeszcze wesprzeć. Sprzątnie po sobie, gdy przypomnę. Sam pobiegnie do pokoju po grę, gdy nagle oznajmi, że w Doble chce grać. Mogę go słuchać, mogę z nim gadać. Obejrzeć wieczorem bajkę („Masza i Niedźwiedź”). Tę przestrzeń między zajęciami Julek wypełnia również budowaniem relacji z koleżankami i kolegami. Szeroko uśmiechnęłam się, gdy pewnego popołudnia Julek siedząc z Igorem – lat 17 (kolorował flagi - europejskie ma w jednym palcu, zagiąłby niejednego swoją znajomością), również zażyczył sobie swój zeszyt z kolorowankami. Siedział, kolorował jak starszy kolega. Igor pomagał Julkowi w wyborze kolorów. Julek uwiedziony uwagą kolegi, odwzajemnił się inicjując z nim rozmowę. Sam z siebie zaczął opowiadać o Krzysiu i o nadgarstku, który złamał (w rzeczywistości tylko stłukł mocno). Musiałam wystąpić w roli tłumacza, bo historia zbudowana była z pojedynczych wyrazów, które też nie wszystkie dało się zrozumieć bez znajomości kontekstu.


Turnus to dla Julka czas wytężonej pracy, budowania relacji i zdobywania doświadczenia. To czas uwagi skupionej tylko na nim. To ważny czas. Bezcenny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz