piątek, 30 sierpnia 2019

Kolega u Julka

Środek tygodnia. Dzień jak co dzień. Z jedną różnicą. Z przedszkola zabieram ich dwóch. Julka i Kajetana – kumpla od wspólnych psot, zabaw, sąsiada przez miedzę na dokładkę.

Sytuacja nietypowa, acz w podświadomości gdzieś głęboko, sekretnie oczekiwana, marzona sobie i wyobrażana. Julek codziennie pytał: - Kajtek? Kajtek codziennie mnie informował: - A w środę pojadę do Julka.
Gdy podjechałam, stali już przy furtce. Wyfrunęli, zanim zdążyłam się przywitać. Obaj podekscytowani nieziemsko. Nawet nie zdążyli odpowiedzieć na pytanie. Retoryczne pytanie:
- Jesteście gotowi, chłopcy?
Za to w odpowiedzi usłyszałam pełne uśmiechu i dołeczków w policzkach pytanie wychowawczyni:
- A pani?

Nie powiem, przygotowałam się logistycznie. Nie żebym sprzątała jakoś w domu (które dziecko patrzy na piasek, nieład i kurz na podłodze?), ale ugotowałam obiad we wtorek (żeby w środę nie stać w kuchni), kupiłam wielkiego arbuza (żeby nie zatrzymywać się po drodze w sklepie), upiekłam ciasto drożdżowe ze śliwkami (żeby mieli podwieczorek ze składnikami, które znam – tak jakby bardziej zdrowo). Przynajmniej przedmiotowo byłam gotowa na przyjęcie małego gościa.

I poszło. Poszło lepiej niż mogłam się spodziewać, choć tak naprawdę nie wiedziałam nawet, czego się spodziewać. Pozwoliłam, żeby to popołudnie samo się organizowało, wzniecane pomysłami chłopców. W pogotowiu miałam zestaw urodzinowy, czyli obręcze, woreczki z grochem, ringo, skakankę, kredki, bloki, piłki (gdyby trzeba było jakieś na prędce zorganizować zawody dla znudzonej dzieciarni). Nie trzeba było pogotowia. Chłopcy inicjowali zabawy, bawili się samochodami, zbudowali tory z klocków Lego, uruchomili wszystkie interaktywne zabawki, zjedli arbuza, wypili wodę, pobiegali za piłką, pograli na PS4 w Little Big Planet (tu Julek po raz pierwszy wystąpił w roli nauczyciela, pokazywał Kajtkowi, jak grać i co naciskać na padzie, czasem nieporadnie, czasem mało skutecznie, ale instruował Kajtka, jak niegdyś jego Krzyś: kółko, iks, kółko, nie tak, dobrze, a chwilami na prośbę Kajetana przejmował jego pada, żeby bohatera przeprowadzić po wyjątkowo trudnej przeszkodzie), zjedli ciasto (smakowało im!), posiedzieli w wigwamie, raz zagraliśmy w Doble, Krzyś zorganizował zawody (rzut ringiem, rzut woreczkiem do koła, przeskok przez przeszkodę). Rywalizowała drużyna Kajtek-Julek z jednoosobową drużyną Krzysia, która na potrzeby zawodów wystartowała podwójnie. Wygrał duet przedszkolny. Krzysiek już o to zadbał. Było fajnie. Było zwyczajnie. Prawie normalnie. Kajtek przyzwyczajony do gadania-niegadania Julka, nie przejmował się, gdy ten coś tłumaczył, ale nikt nie mógł go zrozumieć. Przechodził nad tym do porządku dziennego i proponował wersję, na którą Julek ochoczo się zgadzał. Julek dbał o gościa. Nie upierał się przy swoim, oddawał pole do działania, rzucał z równym zaangażowaniem woreczkami do obręczy. Chłopcy bawili się. Po prostu bawili razem.
Julek lat prawie dziewięć, Kajtek – pięć i pół.

Gdy po kilku godzinach przyjechała mama Kajetana, ten uciekł na górę. Chciał jeszcze zostać.
Będzie ciąg dalszy. Na pewno.





1 komentarz: