wtorek, 17 września 2019

W szkole

Trzeci tydzień szkoły.
Na horyzoncie brak smutków, oporu i niechcenia. No może poza wstawaniem. Pobudka 5:50. Ciemnawo już i jeszcze chciałoby się pospać. Po krótkim marudzeniu Julek gotowy jest na zdobywanie dnia. Dalej idzie wszystko gładko. Julek ubiera się, myje buzię, zęby. Śniadanie pakuje do plecaka (wieczorem szykuję kanapki, rano kroję warzywa – raz ogórek, raz czerwona papryka, pomidorki koktajlowe w całości). Do bocznej kieszeni tornistra wsadza bidon z wodą gazowaną. Tuli Kilkę. Ubiera buty. Wychodzi. Po drodze obowiązkowy zestaw piosenek. Aktualnie na topie są cztery: Wyszkoni („Czy ten Pan i Pani”, „Różowe okulary”), Cleo („Łowcy gwiazd”) i Domagały („Weź nie pytaj”). Wszystkie na jednej płycie. Odpalam kawałki w ściśle zaordynowanym przez współpasażera porządku. Moja przestrzeń uległa skróceniu. Czas dla siebie mam tylko na trasie ze szkoły do pracy (osiem minut) i z pracy do szkoły (dwanaście minut). Nie trafiam na wiadomości w radiu.
Odbiór Julka to czysta przyjemność. Radość, uśmiech, wszystko dobrze, i znów piosenki.
Prace domowe jeszcze nie są zadawane.
Korespondencja z wychowawcą w rozkwicie. Początek roku. Wiadomo. Kwitów do wypełnienia, podpisania, przeczytania wiele.

Pierwszy tydzień szkoły.
To więcej ja się denerwuję. Julek jest gotowy na zmianę. Absolutnie z uśmiechem, odwagą i pełną świadomością przekracza 2 września próg szkoły. Przez kolejne dni niewiele zmienia się w tym temacie. Dopiero pod koniec tygodnia dopytuje, trochę z niedowierzaniem, trochę z tęsknotą:
- Do przedszkola?
- Tęsknisz? – pytam.
- Tak.
- Chcesz wrócić do przedszkola?
- Nie. Julek do szkoły.
Właściwy czas. Właściwe miejsce.
Szybko z niepokoju mogę przejść do poziomu spokojnego, radosnego, bardzo osobistego doświadczania tego jedynego czasu, kiedy moje młodsze dziecko rozpoczyna przygodę ze szkołą. Wiem, że ten czas już się więcej nie powtórzy. Ten czas jest jednak przytłumiony wydarzeniami, które ustawiają mnie na emocjonalnej bocznicy, wprowadzają zamęt w uporządkowany świat, zmieniają wiele, bolą.  

Drugi tydzień szkoły.
Julek zjada śniadania. Nie grymasi przy obiedzie. Jest chwalony za samodzielność, dobrą współpracę. Raz udaje mi się spotkać z wychowawczynią. Jest zachwycona pracą Julka na lekcji. Wypełnił kolorami rysunek nie wychodząc na milimetr poza kontury. Niezwyczajnie jak na pierwszoroczniaka. Raz odbieram Julka przed czasem, o 13:00. Jego klasa jest już po lekcjach i obiedzie. Zabieram go z podwórka, gdzie w ramach zajęć na świetlicy, gra w piłkę nożną. Na bramce stoi Antek – kolega z klasy, Julek strzela gole. Chłopcy żegnają się przytulając. Do Agatki (koleżanki z klasy) woła: – cześć!. W szatni przy haczykach przyczepione zostały zdjęcia dzieci z pierwszej klasy. Julek wszystkie rozpoznaje. Nazywa je z imienia. Odnoszę wrażenie, że czuje się jak u siebie. Wrasta w atmosferę miejsca. Lżej. Możemy „Gwiazdy nocą są” puścić na ful. Julek głośno śpiewa. Ja mu wtóruję.
I tak mija nam wrzesień. Piękny, słoneczny, w tym roku wyjątkowo trudny wrzesień.




2 komentarze: