wtorek, 17 listopada 2020

Liczenie

Wśród książek, które w ubiegłym tygodniu odebrałam ze szkoły od wychowawczyni Julka, znalazła się pozycja "Wielka księga matematyki. Bawię się i uczę" z prostymi rysunkowymi zadaniami na poziomie przedszkolnym (dla starszaków). Oprócz więc ćwiczenia czytania sylaby MA-ME-MI itd. i wprowadzenia PA-PE-PI itd. zaczęłam robić z Julkiem zadania z książki przekazanej przez panią Edytę. 

Liczenie Julek ma całkiem nieźle opanowane (poza wiosennym przejściowym załamaniem umiejętności liczenia do pięciu, które nagle wróciło do czasów sprzed szkoły i wyglądało tak: 1-2-4; trzy zniknęło, wyparowało i nie trzymało sztamy z Julkiem). Aktualnie więc Julek liczy biegle do sześciu. Do dziesięciu musi być bardzo skonentrowany. 
Sporo gramy w planszówki, gdzie umiejętność  liczenia - zarówno kropek na kostce, jak i odpowienio pól do przejścia - jest na porządku gry. Przed nami jeszcze wprowadzenie abstraktu, czyli cyfry odpowiadającej właściwej ilości. Cyfra to symbol. Symbol to nie konkret. A Julkowi najlepiej pracuje się na konkretach. Niemniej pracujemy i nad tym (ostatnio nowa gra planszowa "Przez Afrykę" nieco nas wspomaga w tym temacie).

Wracając do wielkiej księgi matematyki. Podeszłam do zadania systemowo i po kolei, strona po stronie pracowałam z Julkiem aż dotarłam do zadania połącz liście od największego do najmniejszego. Prosta sprawa. Bułka z masłem. Julek doskonale wie, co jest duże, a co małe. Stopniowanie to przecież naturalna konsekwencja mały-duży. Otóż zaliczyłam zonk! Szybko zorientowałam się, że Julek nie rozumie "największy" - "najmniejszy". Sam nie przeprowadzi procesu myślowego. Muszę mu na tacy podać wzorzec. Gdy go już opanuje, wie co dalej robić. Wynajduję więc w domu przedmioty, które można układać od największego do najmniejszego i odwrotnie. Ćwiczymy.

W książce trafiliśmy też na zadania z serii: narysuj tyle kulek, aby w każdym kolejnym pudełku było o jedną kulkę więcej. Samo już polecenie to kosmos dla Julka. Wielopoziomowe. Przeniosłam więc zadanie z poziomu książkowego na stół. Wyciągnęłam z zakamarków starej szuflady zapomniany pojemnik, w którym schowana była nieprzebrana ilość szklanych kuleczek. Za pudełka robiły nieduże salaterki i dopiero na konkrecie mogłam Julkowi wytłumaczyć polecenie, a potem wprowadzać pojęcie "o jeden więcej". 

Dużo zabawy przed nami, zanim Julek ogarnie ten matematyczny temat. Wiem jednak, że coraz chętniej ja chcę z nim pracować i ćwiczyć. Nie że Julek z ochotą podejmuje rękawicę. O nie! Szczerze, to najczęściej stosuję szantaż: wyjdziesz do babci, jak zrobisz lekcje. W trzecim tygodniu samozwańczej izolacji domowej Julek sam już planuje swój dzień. Śniadanie-Hulk-uczyć-i do baby. Chcę mi się, bo Julek jest wdzięcznym uczniem. Wie, co i jak robić, gdy poda mu się odpowiedni wzorzec. Można z nim fajnie spędzić czas, o ile nauka będzie bardziej zabawą, choć musi że zabawą w skupieniu. A już najlepiej, jak odkryję motywację i Julek sam z siebie zaczyna pracować nie wiedząc nawet, że właśnie się uczy wbrew swojej afirmacji "bez uczyć". :)









2 komentarze:

  1. Dzielna jesteś! Ja wymiękam jak mam uczyć! :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba łatwiej mi teraz niż wiosną, bo nie dostaję codziennie nowych porcji zadań. Sama ustalam zakres tematów. W zasadzie to my się wiele nie posuwamy do przodu. Ćwiczymy to co Julek zna, powolutku wpŕowadzam nowe rzeczy. Jedne chwyta w lot, inne - czarna magia. Z Julkiem nauka posuwa się w poziomie, z Krzysiem była oionowa, do przodu, raz-dwa. ;)

      Usuń