czwartek, 13 maja 2021

Od kataru do testu

W niedzielę wieczorem Julek dostał chrypki, jakby ledwo zjadł coś zimnego.

W poniedziałek mówił przez nos. Zaczął kichać. Pojechał do szkoły. Wprowadziłam syrop na bazie czarnego bzu.

We wtorek pojawił się katar. Zero temperatury, apetyt i forma jak zawsze. Był w szkole. Wieczorem zdecydowałam, że jednak zostanie w domu. Inhalacje, syrop, opieka. Ot, lekkie przeziębienie.

W środę zadzwoniłam do przychodni. O 10:00 skontaktowała się ze mną lekarka. Opowiadam na luzie o objawach, o standardowo podjętych krokach w leczeniu, o potrzebie zwolnienia na Julka bo pracuję, a teraz nie mogę. Wiadomo - muszę zostać z synem w domu. Skończyłam. Usłyszałam ciszę. Za chwilę  głęboki wdech. A potem potok słów. O nieoczywistych w tej chwili objawach wirusa sars-cov-2, o podniesionym ryzyku zakażenia się w szkole, o wariancie brytyjskim, indyjskim, brazylijskim, o łagodnym przechodzeniu koronawirusa u dzieci, ale niekoniecznie u dorosłych, wreszcie o konieczności zrobienia testu u Julka, żeby wykluczyć zakażenie. 

- Ale to tylko katar, zawiało go na rowerze. - zdążyłam wyszeptać, gdy w telefonie coś kliknęło. Skierowanie Julka na wymaz. Jęknęłam. 

Ruszyła machina. Julek z automatu został objęty kwarantanną. W ślad za skierowaniem, przyszło zaproszenie na test w mieście z nadmierną liczbą rond. Pojechałam z Julkiem w przeciwnym kierunku. Bliżej. Wcześniej, zgodnie z instrukcją od pani doktor, nie poiłam, nie karmiłam chłopaka przez dwie godziny. Wyjęłam patyczki higieniczne, pokazałam Julkowi, co będzie robić pan lub pani. W telefonie zaprezentowałam ubranego w covidowy kombinezon ratownika medycznego. Przygotowałam Julka na badanie.

Pomijam już kwestię zmiany kierunków ruchu na ulicy, przy której umieszczono punkt do pobrania drive-thru. Ani na stronie przychodni, przy której stoi punkt ani w nawigacji nie było słowa o zmianie. Na miejscu zderzyłam się z zakazem skrętu. Zaparkowałam obok. Uzbroiłam Julka w maseczkę i podeszliśmy na nogach. Miła pani w okienku przyjęła moje wyjaśnienia. Na szczęście nie kazała wracać do auta i dojeżdżać objazdem. Przyjęła numer skierowaniam, kazała chwilę poczekać. Nikogo wokół nie było.

Po chwili w drzwiach pojawił się covidowy kosmita. Nie wystraszył Julka, szczególnie że przemówił kobiecym, życzliwym głosem. Wymaz był z dwóch dziurek nosa. Julek dzielnie zniósł. Dopiero na końcu się rozpłakał. Na chwilę. Dostałam kartkę z numerem zlecenia, adresem strony internetowej, gdzie miałam spodziewać się wyniku wieczorem, najpóźniej rano.

Pozostało nam czekać. I choć wewnętrznie byłam przekonana, że to tylko katar, jakiś jednak promil niepewności tkwił jak drzazga. Irytująco wzniecając wyobrażenie konsekwencji wyniku na plus. Praca, szkoła, Radka praca niezwykle czuła na wszelkie przesunięcia, treningi, mecze, umówiony fryzjer, planowany wyjazd w ostatnim tygodniu maja do Bielska, druga dawka szczepionki w przyszły wtorek, no efekt domina paskudny. Szkoda by było.

Nie doczekałam się informacji wieczorem. Rano sięgnąłem do telefonu. Był sms z systemu e-zdrowie, że jest wynik. Weszłam na stronę. Negatywny. Cholera, jak dobrze, że negatywny. Wracamy do gry. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz