czwartek, 16 lutego 2023

Wielbłądzi Garb

Wielbłądzi Garb - to jedyna atrakcja dostępna bez względu na aktualną porę roku. Najwyższy punkt (45 m n.p.m.) wydmy między Zalewem Wiślanym a morzem. Stoi tam niewysoka platforma widokowa, z której patrząc na południe widać słodkie wody Zalewu Wiślanego


Patrząc na północ widać bezkres morza Bałtyckiego


Z naszego hotelu do punktu widokowego mieliśmy półtora kilometra, około 25 minut spaceru. Większość trasy wiodła wzdłuż drogi 501, prowadzącej do Piasków, ostatniej miejscówki przed granicą z Rosją. Droga wśród lasu, bez pobocza dla pieszych, aktualnie w bardzo ograniczonym ruchu samochodowym (minęło nas może pięć aut, głównie na miejscowych rejestracjach), szło się więc całkiem przyjemnie. 


Całkiem sprawnie doszliśmy. Bez Julkowych narzekań, westchnień i teatralnych niemocy. Po płaskim człapie się dobrze. Samo podejście do punktu widokowego było łagodne, krótkie, nikt nie zdążył się zasapać ani krzyknąć: - Odpoczynek! Jakkolwiek obaj nastoletni wędrowcy nie widzieli głębszego sensu w wycieczce. Nie martwię się tym zanadto, bo wiem, że gdy osiągają cel spaceru, potrafią zachwycić się, docenić, ucieszyć. Atrakcja ma przecież niejedno oblicze. 



Bycie na Wielbłądzim Garbie zimą było o tyle udane, że mogliśmy stać i chłonąć widoki, ile chcieliśmy. Nikogo nie było wokół. Wchodząc spotkaliśmy wracającą parę, a schodząc, wchodzącą rodzinę z dwójką małych dzieci. Nieduża przestrzeń na drewnianym podeście tylko dla nas. Spokój, rześkie powietrze, przebłyski słońca na południu, woda z jednej i drugiej strony, jakbyśmy byli na bezludnej wyspie. Przyjemnie. 

Powrót zapowiadał się tą samą drogę. Nawigacja nie wskazywała alternatywnej ścieżki powrotnej. Niedaleko od parkingu na wydmę z punktem widokowym dostrzegliśmy jednak leśną drogę i strzałkę z oznaczeniem ścieżki rowerowej (trasa R10). Skręciliśmy. Trochę niepewnie szliśmy. Z nadzieją na nieformalne wejście na plażę. Rzeczywiście po kilku minutach spaceru wyłoniła się ścieżyna, ewidentnie prowadząca do morza.




Byliśmy w domu. Powrót brzegiem morza był wisienką na naszym niespiesznym spacerze.


A jeszcze potem wyszło słońce. I w ogóle zrobiło się  przyjemnie i czule. Gdy znaleźliśmy się na wysokości naszego wyjścia z plaży, nie chciało nam się z Radkiem wracać, chłopcom - a i owszem. Nasycili się chodzeniem. Krzysiek zgarnął Julka i poszli do pokoju, a my zostaliśmy na dłużej. Osiągnęliśmy moment, w którym nasze dzieci, mogą pozostawać przez pewien czas bez naszej opieki, dając nam wytchnienie. I to jest dobre.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz