W sobotę oglądałam z Krzysiem odcinek Kung Fu Panda (czy jakoś tak). Panda wypuścił uwięzionego w glinianym naczyniu demona, który z każdym uderzeniem rósł i nabierał nieprawdopodobnej siły. Był nie do pokonania. Panda szybko zorientował się, że tylko udany unik przed uderzeniem demona, powoduje, że ten zaczyna się kurczyć.
Gdyby tak Julek od każdej łyżki pomidorowej, którą wcinał ze mną po południu po raz drugi, nabierał siły. A każdy jego unik przed zakropleniem mu oczu i uszu powodował zmniejszanie się infekcji.
Westchnięcie.
Nie ma na skróty. I jakieś podgórki muszą być.
Do leczenia włączyliśmy dziś antybiotyk.
Czekamy na machnięcie z półobrotu, które wytorpeduje choróbsko, gdzie raki zimują.
Chuck Norris w zawiesinie. Do boju, chłopaku!
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
poniedziałek, 13 maja 2013
niedziela, 12 maja 2013
Katar
Piękna jest cisza nocna. Niezakłócona kasłaniem, pokasływaniem i kaszlem z grubej rury.
Miałam takie dwie pod rząd. O niebiosa! Spałam mocno, aż do świtu. Niebudzona, ani poszturchiwana głośnym okołoinfekcyjnym chrapaniem.
Ale solistów mam dwóch. Jeden skończył. Drugi zaczął.
Zaflegmiony Julek, zalany katarem, który wypływa oczami, uszami, nosem i drażni gardło, przerywa ciszę. No to koniec spania. Leczymy Julka kroplami, które zapisała wczoraj pani doktor.
Właściwie po raz pierwszy u Julka katar tak się rozpanoszył.
Ciekawe, że apetytu nie ubyło chłopakowi. Energia do zabawy nieco zelżała, ale Julek się nie poddaje. Dzielnie walczy. Z moją tolerancją na jego zrzędzenie najwięcej. Ale rozumiem powody, więc toleruję bez limitów Julka miauczenie.
Kto to w ogóle wymyślił, że dzieci chorują?
Miałam takie dwie pod rząd. O niebiosa! Spałam mocno, aż do świtu. Niebudzona, ani poszturchiwana głośnym okołoinfekcyjnym chrapaniem.
Ale solistów mam dwóch. Jeden skończył. Drugi zaczął.
Zaflegmiony Julek, zalany katarem, który wypływa oczami, uszami, nosem i drażni gardło, przerywa ciszę. No to koniec spania. Leczymy Julka kroplami, które zapisała wczoraj pani doktor.
Właściwie po raz pierwszy u Julka katar tak się rozpanoszył.
Ciekawe, że apetytu nie ubyło chłopakowi. Energia do zabawy nieco zelżała, ale Julek się nie poddaje. Dzielnie walczy. Z moją tolerancją na jego zrzędzenie najwięcej. Ale rozumiem powody, więc toleruję bez limitów Julka miauczenie.
Kto to w ogóle wymyślił, że dzieci chorują?
czwartek, 9 maja 2013
Pierwsza ucieczka
Plan był prosty: uśpić czujność szpiegującego (mamusiowego) oka i trenować na wybranym obiekcie. Guziki maszyny od napojów wymarzone. Sięgać sobie, sięgać, sięgać mimochodem.
Plan wypalił.
Uśpiona czujność zasiadła wygodnie na tronie. Spodnie spuściła właściwie.
A sprawa się rypła. Klamka zapadła. Zasuwka puściła.
Widok mojej pogoni bezcenny.
Jedną ręką łapałam w locie Julka, drugą opuszczone spodnie.
Pomocy znikąd nie było.
I dobrze! :D
Plan wypalił.
Uśpiona czujność zasiadła wygodnie na tronie. Spodnie spuściła właściwie.
A sprawa się rypła. Klamka zapadła. Zasuwka puściła.
Widok mojej pogoni bezcenny.
Jedną ręką łapałam w locie Julka, drugą opuszczone spodnie.
Pomocy znikąd nie było.
I dobrze! :D
wtorek, 7 maja 2013
Dzieci i ambaras
Na Zlocie istnieje niepowtarzalna okazja obserwować chmarę dzieci zespołowych i niezespołowych w zabawie, w relacjach, w pobliżu siebie. Dla mnie to też okazja uczyć Krzysia doświadczeniem, że to najnormalniejsza pod słońcem sprawa brat z zespołem Downa.
Krzyś ciągle nie definiuje inności Julka. Traktuje go jak brata, właśnie młodszego, ciągle jeszcze łatwego do wyzyskania, poszturchania i przytulenia.
Myślę, że ogromne znaczenie w ich relacjach będzie miała umiejętność Julka komunikowania się, mówienia.
Widziałam Krzysia, który nic nie robił sobie z zespołu Kuby, bo ten gadał, dyrygował towarzystwem i nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Swojak do potęgi entej. Szaleli razem na placu zabaw. Z prawie siedmioletnią Małgosią chętnie bajki oglądał, ale gdy mówiła, nie zawsze przecież nad wyraz wyraźnie, kręcił głową, że nie rozumie. I nie wysilał się, żeby zrozumieć. Mknął dalej z prędkością światła.
Jasne, że Julek uczył go będzie cierpliwości. A co, jak Krzyś będzie tylko uciekał od jego świata?
Z kolei Małgosia bardzo polubiła Julka. Chciała go karmić, prowadzać za rękę, przytulać. Wołała na niego: - Lulek.
Emilka i Kuba rodzeństwo Małgosi chętnie zajmowali Julka sobą.
Julek zaś nie przejawiał zainteresowania Ewą. Z wzajemnością. :D
Westchnę sobie i Boyem-Żeleńskim pojadę: "Z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz".
PS Lulek. Dobrze brzmi. Jedna litera jak jeden chromosom z Julka zrobiła Lulka.
PS Krzyś wraca do zdrowia. Od wczoraj na antybiotyku. Dzisiaj po raz pierwszy nie gorączkował w ciągu dnia i nawet zamajaczył na horyzoncie apetyt.
Krzyś ciągle nie definiuje inności Julka. Traktuje go jak brata, właśnie młodszego, ciągle jeszcze łatwego do wyzyskania, poszturchania i przytulenia.
Myślę, że ogromne znaczenie w ich relacjach będzie miała umiejętność Julka komunikowania się, mówienia.
Widziałam Krzysia, który nic nie robił sobie z zespołu Kuby, bo ten gadał, dyrygował towarzystwem i nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Swojak do potęgi entej. Szaleli razem na placu zabaw. Z prawie siedmioletnią Małgosią chętnie bajki oglądał, ale gdy mówiła, nie zawsze przecież nad wyraz wyraźnie, kręcił głową, że nie rozumie. I nie wysilał się, żeby zrozumieć. Mknął dalej z prędkością światła.
Jasne, że Julek uczył go będzie cierpliwości. A co, jak Krzyś będzie tylko uciekał od jego świata?
Z kolei Małgosia bardzo polubiła Julka. Chciała go karmić, prowadzać za rękę, przytulać. Wołała na niego: - Lulek.
Emilka i Kuba rodzeństwo Małgosi chętnie zajmowali Julka sobą.
Julek zaś nie przejawiał zainteresowania Ewą. Z wzajemnością. :D
Westchnę sobie i Boyem-Żeleńskim pojadę: "Z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz".
PS Lulek. Dobrze brzmi. Jedna litera jak jeden chromosom z Julka zrobiła Lulka.
PS Krzyś wraca do zdrowia. Od wczoraj na antybiotyku. Dzisiaj po raz pierwszy nie gorączkował w ciągu dnia i nawet zamajaczył na horyzoncie apetyt.
Krzyś, Małgosia i Julek na wspólnym seansie |
Wspólne zainteresowanie |
Emilka z Julkiem |
Agnieszka z Ewą, Julek ze mną i Krzyś |
Noclegownia Biskupińska
Uwaga! Wzmacniam przekaz.
W Noclegowni Biskupińskiej nocować nie warto. Noclegownia zwana też Karczmą Biskupińską nastawiona jest na zysk, zysk, zysk!
Na dzień dobry piątak za parking (= postój na zielonej łące). Na którym(-ej) zagęszczenie od aut turystów odwiedzających Muzeum Biskupińskie naprzeciw (tych obiektów mylić ze sobą nie wolno!). Każdy dostaje do ręki menu, ale tylko gość Noclegowni za okazaniem tego "dokumentu" otrzyma zwrot gotówki. Taki bilet parkingowy na opak.
Na drugie dzień dobry ciepłej wody brak. Pani menadżer upiera się, że jest, choć jej nie ma. Kłamie lekko, bez mrugnięcia okiem, z lisim uśmiechem. Dostarczono na dzień drugi wieczorem. Pierwszy maja dniem dziecka w Biskupinie.
Papieru toaletowego w łazienkach brak. Dostarczono. Po interwencji.
Pierwszy obiad lekkostrawny i chłodny. Do przepicia zielone coś. Rozpuszczona galaretka? Rozpuszczone landrynki? Woda z nieczynnej dziedzińcowej fontanny?
Na pierwszą kolację parówki wyliczone. Po jednej na osobę dorosłą, dla dzieci brak. Po interwencji jest lepiej. Lepiej nie spóźniać się na posiłki. ;)
Na trzeci dzień obiadu nie podają. Pani menadżer wpada w panikę. Że banda roszczeniowych klientów (którzy chcą AŻ ciepłej wody, AŻ ciepłych pokoi, AŻ ciepłych i w miarę zjadliwych posiłków) ucieknie. Chmarą. Z miejsca zdarzenia. Nie płacąc reszty. Wstrzymuje posiłek, żąda gotówki. Stowarzyszenie dębieje, bo umowa była na przelew.
Potem bal dla dzieciaków rusza z opóźnieniem przez brak prądu. Wstrzymany awarią? Celowym działaniem?
Z panią menadżer współpraca utrudniona, wręcz niemożliwa. W Noclegowni nie jesteś gościem, jesteś intruzem.
Tej pani już podziękujemy!
W Noclegowni Biskupińskiej nocować nie warto. Noclegownia zwana też Karczmą Biskupińską nastawiona jest na zysk, zysk, zysk!
Na dzień dobry piątak za parking (= postój na zielonej łące). Na którym(-ej) zagęszczenie od aut turystów odwiedzających Muzeum Biskupińskie naprzeciw (tych obiektów mylić ze sobą nie wolno!). Każdy dostaje do ręki menu, ale tylko gość Noclegowni za okazaniem tego "dokumentu" otrzyma zwrot gotówki. Taki bilet parkingowy na opak.
Na drugie dzień dobry ciepłej wody brak. Pani menadżer upiera się, że jest, choć jej nie ma. Kłamie lekko, bez mrugnięcia okiem, z lisim uśmiechem. Dostarczono na dzień drugi wieczorem. Pierwszy maja dniem dziecka w Biskupinie.
Papieru toaletowego w łazienkach brak. Dostarczono. Po interwencji.
Pierwszy obiad lekkostrawny i chłodny. Do przepicia zielone coś. Rozpuszczona galaretka? Rozpuszczone landrynki? Woda z nieczynnej dziedzińcowej fontanny?
Na pierwszą kolację parówki wyliczone. Po jednej na osobę dorosłą, dla dzieci brak. Po interwencji jest lepiej. Lepiej nie spóźniać się na posiłki. ;)
Na trzeci dzień obiadu nie podają. Pani menadżer wpada w panikę. Że banda roszczeniowych klientów (którzy chcą AŻ ciepłej wody, AŻ ciepłych pokoi, AŻ ciepłych i w miarę zjadliwych posiłków) ucieknie. Chmarą. Z miejsca zdarzenia. Nie płacąc reszty. Wstrzymuje posiłek, żąda gotówki. Stowarzyszenie dębieje, bo umowa była na przelew.
Potem bal dla dzieciaków rusza z opóźnieniem przez brak prądu. Wstrzymany awarią? Celowym działaniem?
Z panią menadżer współpraca utrudniona, wręcz niemożliwa. W Noclegowni nie jesteś gościem, jesteś intruzem.
Tej pani już podziękujemy!
poniedziałek, 6 maja 2013
O Zlocie po Zlocie
Zlot to takie miejsce i czas, gdy możemy w kupie się znaleźć z naszymi dzieciakami i pobyć ze sobą.
Oderwani od codzienności, zanurzeni w piasku (co to jest, że dzieci tak bardzo lubią grzebać i kopać w piaskownicy), uwolnieni od gotowania, prania, sprzątania.
Ludzie zwyczajni-niezwyczajni. Gadamy o wszystkim.
Albo taka Agnieszka wchodzi nieoczekiwanie do nas ze skrzyneczką na narzędzia. Otwiera ją, a w niej równiutko poukładane leki różnej maści, na każdą ewentualność. Tylko usłyszała, że Krzyś gorączkuje. Rozbroiła mnie dokumentnie. Patent ze skrzyneczką kupuję. ;)
Albo inna Agnieszka wstaje o czwartej rano, wsiada w pociąg, jeden-drugi, przesiada się, łapie stopa i z wózkiem, w którym Ewa jedzie, przybywa do nas. Na kilka godzin. Żeby poznać, pobyć, pogadać.
Albo Jacek i Kasia ładują je do swojego samochodu, żeby była z nami na wycieczce w Dinoparku.
Albo Asia i Marek wołają nas na kawę do pokoju. Na którą wodę gotują w czajniczku, kupionym w żnińskim markecie, bo w pokojach takich cudów nie przewidziano. Wiecie, jak smakuje taka kawa? Wybornie. Po prostu wybornie.
Albo taki mój Radek na placu zabaw obsługuje karuzelę, na której można tylko zwisać trzymając się rękami metalowych uchwytów (zwisowieszak). Kuba, Emilka i Karol sięgną bez problemu, bo to wyrośnięte już dzieciaki. Ale ci z metra cięci ni hu-hu. No to trzeba podsadzić i pokręcić.
Albo wybiegam wieczorem dnia drugiego na plac zabaw krzycząc: Jest! Jest! Ciepła woda! I nikt mi nie wierzy. Każdy się śmieje.
Niewiarygodnie ciepłe tworzą się relacje. Ciepłe jak nasze dzieciaki potrafią być. Bo nie zawsze są.
To wciąga. Powoduje, że chce się więcej.
I wtedy niestraszna jest kapryśna pogoda, ani zakłamana zarządzająca ośrodkiem pani, ani niewymarzone warunki ośrodka.
Liczą się ludzie. Ci prawdziwi, rzetelni, z humorem.
Dlatego Zlotowi mówię TAK, Biskupinowi mówię TAK, Noclegowni vel Karczmie Biskupińskiej mówię NIE (tak na wypadek, gdyby ktoś zapuścił się w tamte strony; wierszyk adekwatnie oddaje nasze przygody).
I jeszcze na koniec podziękowania dla Stowarzyszenia Zakątek21. To grupa tych zapaleńców organizuje co roku nam takie spotkania.
Fajnie było!
Oderwani od codzienności, zanurzeni w piasku (co to jest, że dzieci tak bardzo lubią grzebać i kopać w piaskownicy), uwolnieni od gotowania, prania, sprzątania.
Ludzie zwyczajni-niezwyczajni. Gadamy o wszystkim.
Albo taka Agnieszka wchodzi nieoczekiwanie do nas ze skrzyneczką na narzędzia. Otwiera ją, a w niej równiutko poukładane leki różnej maści, na każdą ewentualność. Tylko usłyszała, że Krzyś gorączkuje. Rozbroiła mnie dokumentnie. Patent ze skrzyneczką kupuję. ;)
Albo inna Agnieszka wstaje o czwartej rano, wsiada w pociąg, jeden-drugi, przesiada się, łapie stopa i z wózkiem, w którym Ewa jedzie, przybywa do nas. Na kilka godzin. Żeby poznać, pobyć, pogadać.
Albo Jacek i Kasia ładują je do swojego samochodu, żeby była z nami na wycieczce w Dinoparku.
Albo Asia i Marek wołają nas na kawę do pokoju. Na którą wodę gotują w czajniczku, kupionym w żnińskim markecie, bo w pokojach takich cudów nie przewidziano. Wiecie, jak smakuje taka kawa? Wybornie. Po prostu wybornie.
Albo taki mój Radek na placu zabaw obsługuje karuzelę, na której można tylko zwisać trzymając się rękami metalowych uchwytów (zwisowieszak). Kuba, Emilka i Karol sięgną bez problemu, bo to wyrośnięte już dzieciaki. Ale ci z metra cięci ni hu-hu. No to trzeba podsadzić i pokręcić.
Albo wybiegam wieczorem dnia drugiego na plac zabaw krzycząc: Jest! Jest! Ciepła woda! I nikt mi nie wierzy. Każdy się śmieje.
Niewiarygodnie ciepłe tworzą się relacje. Ciepłe jak nasze dzieciaki potrafią być. Bo nie zawsze są.
To wciąga. Powoduje, że chce się więcej.
I wtedy niestraszna jest kapryśna pogoda, ani zakłamana zarządzająca ośrodkiem pani, ani niewymarzone warunki ośrodka.
Liczą się ludzie. Ci prawdziwi, rzetelni, z humorem.
Dlatego Zlotowi mówię TAK, Biskupinowi mówię TAK, Noclegowni vel Karczmie Biskupińskiej mówię NIE (tak na wypadek, gdyby ktoś zapuścił się w tamte strony; wierszyk adekwatnie oddaje nasze przygody).
I jeszcze na koniec podziękowania dla Stowarzyszenia Zakątek21. To grupa tych zapaleńców organizuje co roku nam takie spotkania.
Fajnie było!
sobota, 4 maja 2013
W oparach kaszlu
Mogłabym zacząć tę historię: wszystko od samego początku się nie układało.
Samochód, którym mieliśmy pojechać, wylądował u mechanika. Krzyś kasłał. Pogoda szwankowała.
Taki początek historii nakręca ciekawość i zwiastuje raczej dobry koniec. Nasz koniec jeszcze trwa, ale już nie na Zlocie. :(
Wróciliśmy do domu dzisiaj. Krzyś od wczoraj gorączkuje. Intensywnie. Przeleżał większość piątku w pokoju, wychodząc z niego w czasie działania przeciwgorączkowego syropu. Tradycyjnego zlotowego balu nie zaliczył, ani wspólnej fotki. Przeczekaliśmy noc i rano, po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę.
Lekarz, potrzebny lekarz od zaraz!
Krzyś dobijał dziś czterdziestki. Rozpalony jak nasz kominek. Ciągle kaszle.
Zawiało nas we czwartek w Dinoparku w Rogowie. Gdzie Krzyś wyczaił wielką dmuchaną zjeżdżalnię i nie odpuścił. Spocony dostał się w objęcia wiatru. Zimnego i paskudnego. I masz teraz mądra mamo gorączkującego Krzysia, zakatarzonego Julka i siebie bez głosu. Jeszcze tylko Radek trzyma się. Na fastrydze.
Czy warto było?
Warto.
Dla całego zlotowego i wizytującego nas towarzystwa.
Wrócę do tego. Jak wyjdę z infekcji.
Samochód, którym mieliśmy pojechać, wylądował u mechanika. Krzyś kasłał. Pogoda szwankowała.
Taki początek historii nakręca ciekawość i zwiastuje raczej dobry koniec. Nasz koniec jeszcze trwa, ale już nie na Zlocie. :(
Wróciliśmy do domu dzisiaj. Krzyś od wczoraj gorączkuje. Intensywnie. Przeleżał większość piątku w pokoju, wychodząc z niego w czasie działania przeciwgorączkowego syropu. Tradycyjnego zlotowego balu nie zaliczył, ani wspólnej fotki. Przeczekaliśmy noc i rano, po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę.
Lekarz, potrzebny lekarz od zaraz!
Krzyś dobijał dziś czterdziestki. Rozpalony jak nasz kominek. Ciągle kaszle.
Zawiało nas we czwartek w Dinoparku w Rogowie. Gdzie Krzyś wyczaił wielką dmuchaną zjeżdżalnię i nie odpuścił. Spocony dostał się w objęcia wiatru. Zimnego i paskudnego. I masz teraz mądra mamo gorączkującego Krzysia, zakatarzonego Julka i siebie bez głosu. Jeszcze tylko Radek trzyma się. Na fastrydze.
Czy warto było?
Warto.
Dla całego zlotowego i wizytującego nas towarzystwa.
Wrócę do tego. Jak wyjdę z infekcji.
Subskrybuj:
Posty (Atom)