Z Bielskiem-Białą też ciekawa sprawa. Historycznie jako
jedność funkcjonuje od 1951 r. A wcześniej Biała była małopolska, Bielsko
śląskie. I w tym śląskim była tradycja pieczenia ciasteczek na wesela,
urodziny, święta, imieniny (potem wyczaiłam, że w ogóle na Śląsku Śląsku te
różnorakie ciasteczka w tradycji). Ale to nie tak, że ciasteczka jednego
rodzaju. Na imprezy są pieczone ciasteczka różne: fikuśne przekładańce z
kremem, kruche rożki orzechowe (moje ulubione!), z migdałem w środku, z makiem,
powidłami, bez, o! bezy też. Raj! Podgębny raj.
A ja nie piekę. To się wzięłam za upieczenie. Dla tego mojego
kwękacza ciastkowego i jubilata w jednej osobie.
W kuchni rządziliśmy we dwójkę. Julek i ja. Ciasto
zagniotłam, gdy spał. Ale resztę pozostawiłam na po spaniu. Rączki ćwiczył.
Zaangażował się na serio i na krótko. :) Foremek nie dociskał (jakich foremek? w
domu ich brak, więc wypożyczyłam z Julka sprzętu serduszko,
gwiazdkę i kółko, które na co dzień z moją pomocą ładuje do garnuszka przez właściwe otwory).
Foremkami robił pieczątki na cieście. Które sam wałkował.
I już wiem, dlaczego ciastek nie piekę. Bo albo zapiekę albo
niedopiekę. Zjadliwe były.
Następnym razem wezmę na blachę rożki orzechowe.
Raduś, wszystkiego ciasteczkowego! ;)