wtorek, 23 lutego 2016

Wtorki

We wtorki Julek ma godzinę zajęć z panią Justyną od krakowskiej.
Nie lubię wtorków. Wracam do domu zmęczona, pomięta i pognieciona.
We wtorki z całą mocą uderza mnie przepaść niewiedzy, niemocy i Julka nie na wszystko. Niechętnie wykonuje polecenia, pani nie odpuszcza, zeszyty do ćwiczeń w domu pęcznieją, przysparzając mnie o zawrót głowy. Grud. Idzie po grudzie.
Czuję się przy tym jak uczeń na celowniku. Ile zrobiłam-za mało zrobiłam-więcej pracuj. Moja pogoń za ogonami zostaje boleśnie obnażona. Czuję, że to 176/68/41 (wzrost/wiek/waga) wróciło do szkoły, siedzi i wierci się w ławce na chwilę przed dzwonkiem. Mała wielka dziewczynka.
Zaspokoiłam wiedzę, jak uczyć Julka metodą krakowską. Przyswoiłam wytyczne. Dziś odmówiłam siedzenia z synem na zajęciach. To nie wpływa na mnie dobrze. I Julka, który ogląda się na mnie, szukając pomocy smętnym "mama". Tym samym tonem woła "tata", gdy ja próbuję wyegzekwować od syna rzecz niezgodną z Julka ochotą. Pani Justyna wymaga. Wymaga skupienia i odpowiedzi od Julka. Wymaga ode mnie przerabiania z Julkiem zadanego materiału.
Docieramy się.
Mam metodyczno-poznawczy chaos. Mętlik w głowie.
Na początku był chaos.

niedziela, 21 lutego 2016

Zmiany

Parę dni temu "Młodszemu bratu" stuknęły cztery lata.
Od kilku miesięcy miałam wrażenie, że jak chomik kręcę się na kołowrotku powtarzalnych scen, z coraz większym przymusem tu utrwalanych. Dobrnęłam do ściany.
Pojawienie się w Julka życiu nowej terapeutki i wraz z nią metody krakowskiej, angażującej rodzinę do współpracy, spowodowało w naszej codzienności rewolucję.
Oto z mamy-do zabawy stałam się z dnia na dzień mamą-do pracy. Po pierwszej fali wybuchu entuzjazmu z przerażeniem do spóły (ja), nie-tego-oczekuję (Julek), nieobecności-bo-ferie (Krzyś) i mam-katar-mam-katar (Radek) przyszło opamiętanie. Rzuciłam rewolucję. I wzięłam się zaprzyjaźniłam z ewolucją. No.
Proces trwa.
I właśnie o tym chcę teraz pisać.
O moim przymierzaniu. skracaniu i przeróbkach nowej roli. Julka ochotach/nieochotach/działaniach na linii frontu. Mam nadzieję, że o postępach. O poszukiwaniu natchnienia, czyli takich form nauki, żeby Julka nie zniechęcić, a motywować. I żeby przy okazji nie zatłuc systematyczności moją zadaniowością.
Opisując nasze wspólne zmagania - moje ze sobą, Julka z krakowską, chciałabym i popatrzeć na siebie z boku i być dla siebie krytykiem oraz motywatorem (łatwo się zniechęcam) i usłyszeć wasze rady, chichy, podpowiedzi, podzielenia pomysłami.
Bo ja jestem kompletnie zielona w tym temacie! Moje zabawy z Julkiem nie miały do tej pory terapeutycznego charakteru. Były nieusystematyzowane. Działy się spontanicznie. Bez programu, bez powtarzania, bez racjonalnego celu. Cel: przyjemność. Był. Teraz trzeba go ciut sterapeutyzować. ;)
Czas więc na zmiany.
Gotowy Julek. Gotowa ja. Gotowy blog.
Zaczynamy!

poniedziałek, 15 lutego 2016

Olo

Odbieram Julka z przedszkola. Synuś wychodząc z sali mówi:
- Mama, olo.
- Olo? Nowy kolega?
Julek rzuca mi spojrzenie "jak ty nic nie rozumiesz", rozkłada ręce, pięknie artykułując "u" (co w dialekcie makatońsko-krakowskim znaczy samolot) i po raz pierwszy wyjaśnia niedomyślnej matce znaczenie użytego przez siebie wyrazu.
Wyższa szkoła jazdy. ;)

czwartek, 11 lutego 2016

Endokrynolog

U endokrynolog kontrolnie. Połowę i ćwierć Warszawy w strugach deszczu. Przejechaliśmy. Przy akompaniamencie "Upiora z opery" (miłość Julka jest wielka i mniemam że dozgonna).
Tarczyca bez wspomagania nie da rady. TSH co badanie pomalutku, systematycznie wzrasta. Dostosowujemy się zatem do tego tempa i zwiększamy nieznacznie działkę. Od jutra Julek będzie połykał 37,5 mg euthyroxu (do dziś brał 25 mg). Inaczej być nie chce.
Zmierzony i zważony.
Dowody na to że rośnie są niezaprzeczalne.
Wzrost 105 cm (o trzy cm więcej od lipcowego pomiaru).
Waga 17,8 kg (o kilogram więcej).
Proporcje między jednym a drugim zachowane. Trzeci centyl się kłania.
A stopa. Stopa, proszę państwa, przez rok urosła o dwa rozmiary i wynosi 28.
Grzeczność ponad normę.
Gwałtownie spadła po opuszczeniu gabinetu pani doktor. :)

środa, 10 lutego 2016

Tak albo nie

Pieczołowicie wypracowywany kompromis spali na panewce, jeśli Julek nie klepnie go na twierdząco. Bez sakramentalnego TAK nie ma udanej transakcji.
Czas wypracowania kompromisu to rzecz względna i zależna od wielu czynników. Jedne są czytelne (zmęczenie, kiepski humor, fiksacja niepodlegająca pertraktacjom), drugie pozostają w gestii Julka i tylko on może zawiesić swoje widzimisię, ale nie chce. Bo nie jest w nastroju. Bo nie. I już. Uparty bywa.
Częściej udają się nam ugody. Uf.
Biblioteka i plac zabaw. Obok siebie. Julek, najpierw załatwimy bibliotekę, potem pójdziemy na plac zabaw. Raz powtórzone, drugi. Tak. Podpis pod umową. Sprawa załatwiona.
Pobranie krwi. Julek, jedno ukłucie, potem jedziemy do przedszkola. Raz powtórzone, drugi. Tak. Podpis pod umową. Aneks. Bo dwie pielęgniarki trzymają. Krzyk przed, krzyk w trakcie. Po ukłuciu cisza. Sprawa załatwiona.
W chwilach nieczułych na rokowania Julek obraża się, odmawia współpracy, delektuje się jednym słowem: NIE. Wymawia je przeciągle, krótko, zamaszyście, z szczęką wysuniętą do przodu, przez zęby, głośno, dynamicznie, z jęzorem wywalonym na zewnątrz, z przytupem. Paleta barw nieograniczona.
"Nie bo nie" to faza trudna. Kosztuje obie strony wiele wysiłku. Sposób na nią jeden: przeczekać. Sposób drugi: wytrącić z "nie" wygłupami. Podatność Julka na śmiech to nieoceniony sprzymierzeniec w ogarnianiu naszej codzienności.



wtorek, 9 lutego 2016

Ferii cd

Starszy syn nie powrócił.
Starszego syna przewiozłam z punktu A do punktu B. A to Zakopane. B to babcia Krysia. Czas na drugą porcję ferii. Czy zaszła jakaś zmiana?
Bezpieczny grunt rodzinny pod nogami i od razu obóz to miłe wspomnienie. Bezpośrednio po przywitaniu na pytanie, czy za rok też pojedzie, starszy syn nie zaprzeczył, nie potwierdził.
Telefony od syna zamilkły. Z obozu dzwoniłby na śniadanie, obiad i kolację. W przerwach między treningami i po wyprawie na narty, po wypadzie na basen i do labiryntu z lodu, tuż przed snem i po przebudzeniu, po zjedzeniu słodkich płatków z mlekiem i gofrów z bitą śmietaną, po wycieczce na skocznię i do sklepu na rogu, po zgodę na kupienie drewnianej katany (synku, to twoje pieniądze, dysponujesz nimi wedle uznania - tego też po raz pierwszy doświadczał) i po poprowadzeniu drużyny do zwycięstwa w rozgrywkach w zbijaka. Na szczęście dzwonił raz dziennie. Częściej niosło ryzyko rozklejenia się do słuchawki. Niewykluczone że mojego też.
Zniknął we mnie niepokój. Zastąpiła go tęsknota. Spokojna, leniwa, tylko do końca tygodnia.
Nie ma jak u babci. Obóz też był ekstra. Z ulgą podkreślone był. ;)

poniedziałek, 1 lutego 2016

Ferie zimowe

Ferie. Zaczęły się u nas ferie zimowe.
Julek spędzi je w przedszkolu, ja z Radkiem w pracy, Krzyś poza domem.
Wczoraj po raz pierwszy bez mamy i taty wyjechał na obóz sportowy organizowany przez trenera taekwondo. Czterysta kilometrów od domu. W stolicy Tatr. Zakopane zagarnęło mi syna.
Na moją tęsknotę przyjdzie jeszcze czas. Teraz huśta się we mnie niepokój, niepewność i poczucie wszystkiego na właściwym miejscu. Hula sobie lęk. Taki przeciąg mam. To co innego jak pobyty z babcią Krysią i dziadkiem Ludwikiem w Bielsku. Tam to przedłużenie domu. Obecność dziadków jak miękka poduszka. Wszystko w zasięgu wzroku i ręki.
Pierwszy wieczorny kryzys za nami. Krzyś mimo pociągającego smutku nie chciał wracać do domu. Musi zaadoptować się, zaaklimatyzować w zupełnie nieznanych sobie okolicznościach z obcym otoczeniem w tle. Moc zajęć w ciągu dnia oddali tęsknotę. Ta znów zwali się o zmierzchu. Pączkować będzie w sprzyjającym środowisku zmęczenia, nicnierobienia i fizycznej nieobecności tych, których kocha się najbardziej. To duże doświadczenie dla siedmioipółlatka. W głowie kołacze mi myśl: czy nie za wcześnie?
Umówiliśmy się dziś, że tęsknić będzie bez łez.
To boli. Utrata "w zasięgu jest". Brak nad dzieckiem kontroli. I tylko opcja na odległość. Tak mogę towarzyszyć emocjom Krzysia. W ten sposób właśnie tnie się pępowinę?