Bezsprzecznie jeden i drugi twardo trenują.
Julek odkąd zdobył kanapę, szlifuje swoje alpinistyczne zachcianki. I włazi coraz wyżej i sprawniej. Ze schodzeniem trochę ma na bakier. Ale praktyka czyni mistrza. Chodzi na niedźwiadka (punkt dla niego – wzmacnia mięśnie ramion i brzucha, bo ten ciągle jego piętą Achillesa), biega raczkując, i wspina się, gdy tylko jakiś schodek, stołek, ławkę znajdzie. Szuka wyżyn i coraz częściej staje. Kuca (punkt dla Julka – wzmacnia mięśnie nóg, ciągle słabych i nie całkiem gotowych do samodzielnego chodzenia), z kucek wstaje (nie zawsze), zawsze jednak na całych stopach, no czasem z podwiniętym dużym paluchem (co trzeba prostować). Pięknie radzi sobie w pozycji stojącej z manipulowaniem jedną ręką, gdy druga przytrzymuje się jakiejś powierzchni.
W zasadzie nasłuchałam się pozytywnych informacji, gdy Julek po raz pierwszy we czwartek prezentował swoje umiejętności na rehabilitacji. To już inne zajęcia od tych sprzed roku. Bo i Julek w swojej sprawności przeskoczył kilka poziomów. Jakoś wyraźnie dotarło to do mnie dopiero dzisiaj, gdy ubierałam mu buty przed wyjściem na zewnątrz. Posadziłam (!) Julka na ławeczce. Założyłam tenisówki. Julek zszedł z niej i raźnie wlazł z powrotem po to, żeby stanąć. Po tej iście demonstracyjnej pokazówce z szelmowskim uśmiechem zlazł na dół i poszedł na dwór. Fakt, że na czterech nogach. Ale z jaką pewnością siebie i celu tej wędrówki. :) Uwielbia przestrzeń za drzwiami.
Ilekroć Julek wstaje bez podtrzymywania, cieszy się i domaga naszego aplauzu.
Krzyś w zasadzie zachowuje się tak samo, z naciskiem na aplauz. :)Kulturalnie siedzę.
A potem myk-myk i stoję. Takie potrafię wyczyniać cuda. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz