piątek, 28 grudnia 2012

Już po

I skończyły się nasze święta. Dzisiaj wróciliśmy do domu. Chłopcy dzielnie znieśli pięciogodzinną jazdę, już odremontowaną gierkówką, która jeszcze rok temu o tej porze zjadła nam pół dnia.
Do standardowego bagażu w liczbie: turystycznego łóżeczka, wózka, dwóch dużych toreb, wielkiej kosmetyczki, ikeowskiej torby z pampersami, komputerem, aparatem, zabawkami i inną drobnicą, tym razem dołączył motor. Napełniony helem wesoło podrygiwał pod sufitem. Nie miała baba kozy, to sobie ją kupiła. ;)
Motor-balon hitem Strumienia, do którego wybraliśmy się, żeby podziwiać żywą szopkę. Ta zrobiła na Krzysiu przelotne wrażenie, motor prawdziwie podziałał na wyobraźnię. I mój czterolatek jeździł wszędzie, zabierając mnie, babcię na przejażdżki. - Tak na niby, mamuś! Mnie też z tej wycieczki bardziej w głowie pozostała pagórzasta i malownicza droga, miejscami wśród alei drzew jak z bajki.
Pozostając w temacie prezentów. Julek obdarował mnie dwukrotnie wędrówką dwunożną, z rękami wyciągniętymi i ma-ma-ma na ustach. Sam też w zachwycie nad swoim prezentem. Lalkę, którą znalazł pod choinką, polubił od pierwszego wejrzenia. Obsługę opanował wręcz instynktownie. Karmił, włączał gdzie trzeba, opiekował się doskonale. Prezent dla Radka na zamówienie. Nie było zaskoczenia, raczej niecierpliwe oczekiwanie na wspólne słuchanie. Krótkie przelotne u rodziców pozostawiło niedosyt i dziś w drodze powrotnej mieliśmy się nasycać razem. Ale wzięłam samą okładkę, pozostawiając płytę w kieszeni odtwarzacza CD i „Boso” bez melodii pojechaliśmy dalej.
W podsumowaniu napiszę: goście byli, spotkania ze znajomymi były, bańki i zimne ognie były, pyszności dużo, śniegu nic, odpoczynek wielki.
Nie ma jak u mamy. :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz