poniedziałek, 10 grudnia 2012

Ogłoszenie

Poszukuję anielskiej cierpliwości. W każdej ilości. Mogę kupić/wynająć/wydzierżawić. Pilnie!
Nie wyrabiam. Chwilami nie wyrabiam. Pracownikiem jestem przez osiem godzin, mamą i żoną na okrągło. Na bycie kobietą brakuje zapału. A zająć się sobą kompletnie nie mam czasu.
Gdzieś chwieje się równowaga między rolami,w które wpisałam się sama. I krzyczę bezsilnie. Gubię łagodność. Nie znoszę się takiej.
Dystansu jak powietrza potrzebuję, gdy chłopcy szaleją wieczorem, choć to już noc właściwie. Wieczór jeszcze niedawno mój, jest do dyspozycji nie mojej. Ich rozsadza energia, mnie złość.
Kilogramów cierpliwość potrzebuję, gdy Julek w rytuale swoim po raz nie wiadomo który, obrywa listki z kwiatka, przewraca lampę stojącą, wyrzuca z szafek kuchennych wszystko co pod ręką, naciska każdy przycisk po drodze (zmywarka drugi raz pod rząd pierze ten sam wsad) i nic nie robi sobie z upomnień i kary wsadzenia go do łóżeczka. Perfekcyjnie ignoruje moje wywody. Wzrokiem wędruje gdzieś w dal. Za to utkwić go we mnie bezbłędnie potrafi, gdy staje przy mnie, ciągnie za nogawkę i ręce wyciąga, żeby go wziąć. Potem steruje wyprawą prosto do kuchni po łup, w tej szklanej szafce po prawej, tuż przy oknie, jest mamuś biszkopt, daj mi go, proszę. Tak wzrokiem przemawia, retorykę ubogacając zwrotem yyyyyyyyy i palcem celnie na wprost.
Nie, mieszkanie nie jest specjalnie przystosowane do dziecka z zespołem Downa. Zwyczajnie, z niskich komód i szafek zniknęły szklane ozdoby i wszystko właściwie. Kubki, talerze (po gwałtownym skurczeniu się naszej zastawy) lądują na środku stołu w strefie niezagrożonej rączkami Julka, a schody dawno są zabezpieczone, w dolnych szufladach kuchennych nie trzymam już rozpieczętowanej mąki, cukru, kaszy, w środkowych rozpanoszyły się li tylko drewniane i plastikowane naczynia (na wypadek podokapowych lotów). To ja ze swoją cierpliwością nie jestem przystosowana. Kompletnie. Bo to, co Krzysiowi wytłumaczyłam raz i powtórzyłam, Julkowi tłumaczę wiele. Wiele, wiele razy. A Julek dalej kwiatek obrywa, lampę przewraca, z szafek wszystko wyrzuca, naciska przycisk. Każdy po drodze. Ten proces poznawczy rozciąga się w czasie. Rozmijam się z młodszym synem w pojmowaniu tej samej rzeczy. Szaleńczo trudne to chwilami.
Cierpliwości. Potrzebuję dużo cierpliwości. Najlepiej anielskiej. Z Julkiem to inna liga. Zawodowa.

6 komentarzy:

  1. Wiem o czym piszesz Moja Droga. U mnie też ostatnio trudny czas, który przekłada się na złość i krzyk. Próbuję się z tym uporać, ale efekty marne. Dlatego życzę morza cierpliwości nam obu i innym matkom też. Pozdrawiam, przytulam, wspieram!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ciepłe słowa. I choć lubię, gdy innym lżej, to cieszę się, że nie jestem sama z zanikiem sił. W kupie raźniej. Wsparcie tak jakoś przestaje być gołosłowne. Zatem trzymajmy się dzielnie! :)

      Usuń
  2. Ten okres naprawdę kiedyś minie ... naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Życzę duuuuużo cierpliwości!
    Dobrze, że to okres przejściowy :)
    Na pocieszenie napiszę, że moja Zoszka ma teraz 3,5 roku i nadal uwielbia codziennie, po kilkanaście razy wyrzucać zawartość kuchennych szafek (miski, pokrywki, durszlaki, sitka). Cierpliwie czekam na moment, kiedy taka stymulacja dźwiękowa nie będzie jej już potrzebna ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przejściowość trzyma mnie jeszcze przy życiu ;) A tak poważnie, też mam nadzieję, że z czasem będzie coraz lepiej. Przy okazji wyrzucania, tłuczenia garnkiem o garnek i stukaniem łyżką drewnianą w szafkę (ulubione przez Julka) pocieszam się, że czemuś jednak ta stymulacja służy (bo na pewno nie garnkom ;) Dziękuję za słowa otuchy! :)

      Usuń