W tym roku postanowiłam po raz pierwszy zrobić kartki świąteczne samodzielnie. Poszperałam w necie, poczytałam mniej niż więcej o scrapbookingu, namierzyłam sklep z przepięknymi papierami,
wstążeczkami i innymi pierdołkami. Zakupiłam. Odwiedziłam jeszcze po drodze sklep
papierniczy. Słowem: przygotowałam się.
Weekend spędziłam na robieniu kartek świątecznych. Pomagali mi
Krzyś i Radek, Julek niekoniecznie.
To robienie kartek to była prawdziwa frajda! Jako tako
przygotowana do tematu poddałam się sobie. Dobierałam kolory i dodatki według
uznania. Swobodnie komponowałam kartki, dbając o estetykę i trzymając się
zasady – lepiej z umiarem, niż z przepychem. Przepych, żeby nim się zachwycać, tworzą tylko artyści. Zaangażowałam się maksymalnie i ta kreacja
przyniosła mi prawdziwą satysfakcję. To trochę jak z wychowywaniem dzieci.
Przygotowana jako tako, kształtuję ich sobą, koryguję zachowania
zgodnie z wewnętrznym przekonaniem, a to, jacy w ostateczności się staną,
będzie w pewnym stopniu odzwierciedleniem mnie samej. Tak jak te kartki. Tylko z nimi
było o tyle łatwiej, że niezadowalające efekty, mogłam na bieżąco korygować,
nie czekając na ich ostateczny kształt.
I tak oto zaczęliśmy rodzinnie okres przedświąteczny.
Inspiracją są dzieła (niektóre naprawdę dzieła!) tworzone przez zakątkowe
mamy. I otrzymywane od lat kartki, które tworzy pewna krakowsko-przemyska znajoma, a od niedawna również córka tej znajomej. Dziękuję Wam dziewczyny. :)
I jeszcze na koniec postać stworzona spontanicznie przez Radka. Ja musiałam mieć przygotowane wcześniej szablony, żeby według nich ciąć odpowiednio, dopasowywać, kombinować, a mój mąż wziął nożyczki, poruszył wyobraźnię, szast-prast i powycinał bez rysowania takiego oto skrzata. Mikołajkowego. :)
Brawo! Piękne kartki!
OdpowiedzUsuń