czwartek, 6 grudnia 2012

Mikołajki

Wszystko dzisiaj układało się nie tak.
Najpierw św. Mikołaj zamiast motoru Bentena (czyt. Batmana ;) przyniósł Spidermana na quadzie (miał święty się prawo pomylić? miał). Julek odgryzł końcówkę jajka niespodzianki z celofanem. Pies trącał celofan, ale to nie było jego jajko. Bo on jajek z czekolady nie je (o czym święty wie). Zamiast dostał bańki. To było Krzysia jajko. Płacz wielki! Bo miało być całe.
Potem było popołudnie i umówiony wyjazd mój i Julka do przedszkola Krzysia na czytanie dzieciom bajek. Wzięliśmy „Pana Kuleczkę”, „Wiersze ciotki Trzpiotki” i nadzieję, że może jednak nie będę musiała przebierać się za Mikołaja (świętego przez skromność – nie dodam;)).
Dzień wcześniej. Dzień wcześniej odbierając Krzysia z przedszkola, zaproponowałam, że przyjadę poczytać. Czwartek - ostatni dzień wolnego na kurowanie Julka. A że Julek wykurowany, pomyślałam: „wezmę go ze sobą”. Tak mi w głowie tkwiło, jak ze dwa razy Krzyś wpadł w rozczarowanie, gdy nie przyjechałam po niego z młodszym bratem, a miałam. Wychowawczyni ucieszyła się i wpadła na pomysł, żebym czytała jako św. Mikołaj. Strój ma. Da mi, a Julkiem się zajmie. Zgodziłam się, mimo widząc te kilka srok za ogon.
Wracamy do dzisiaj. Chyłkiem, boczkiem, na paluszkach chciałam przemknąć z Julkiem do sali Krzysia. Ale czujna pani udaremniła nasz plan. Przechwyciła młodszego, wcisnęła torbę z przebraniem. I tak zostałam świętą Mikołają.
Wlazłam w tym przebraniu. Dzieci to by i się nabrały, ale Krzyś woła: - Gdzie moja mama?! Ty jesteś moja mama! Jesteś?
No i siedziałam na zydelku (choć zawsze siadałam po turecku na podłodze z dzieciakami), czytałam roztargniona, odganiając natarczywe rączki Krzysia, który co rusz ściągał mi czapkę, żeby się upewnić, że ja to ja, a nie jakiś święty, zezowałam na Julka. Tak bardzo ciekawa byłam, jak się odnajduje w przedszkolnej przestrzeni. Niewiele widziałam. Podobno ochoczo zwiedzał salę. I zdziwiony podnosił głowę, gdy głos mój słyszał, a mnie nie widział. Czytałam. Wchodziłam w rozmowę z dziećmi i było fajnie. Fajnie gorąco. Rozpływałam się w sztucznej brodzie i gaciach z nylonu. A potem jeszcze dowiedziałam się od Krzysia, że woli mamę od Mikołaja. Przynajmniej na czytanie w przedszkolu.
A na koniec miałam Walentynki w Mikołajki. Starszy w szatni kazał mi zamknąć oczy. - Poczekaj, nie otwieraj, mamuś. Jeszcze nie, jeszcze nie. Już! Przed oczami serce duże, czerwone. - Sam je zrobiłem. Wyciąłem i pokorolowałem. Dla ciebie. I taty. 
Nie tak, a jednak miło. ;)

Mikołajkowy poranek

Serce od Krzysia - pół dla mnie, pół dla Radka
 

2 komentarze:

  1. W końcu jednak wszystko się ułożyło pomyślnie! :))
    Ja miałam taką środę, kiedy nic nie chciało iść tak, jak powinno. Na szczęście takie dni zdarzają się rzadko.
    Pozdrawiam serdecznie! K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I oby takich dni nie po myśli było jak najmniej. A jak już idzie coś nie tak, to bierzmy dobrą stronę niepomyślności. No to namieszałam :)))

      Usuń