Przewodził Krzyś. Ale że gdzie Krzyś, tam i obowiązkowo Julek, trzeba było Julka ładować na drążek. A on wisiał i wisiał i wiotkość mięśni oszczędziła jego dłonie. Chwytne są i wytrzymałe. Łapią kredkę, ołówek, pilota w locie. Trzymają widelec, łyżkę i nóż nawet ostatnio. Tylko brak siły, żeby docisnąć i przeciąć kawałek parówki.
Wisząc podciągał nogi. I umiejętnie lądował na materacu. Nieźle sobie radził.
Krzyś wyznacza trendy. Julek ślepo naśladuje. Szkoda, że tego zapału brakuje w gadaniu.
Super!!
OdpowiedzUsuńMy też mamy drążek, ale nie ma nad nim tyle luzu, więc fikołki odpadają. Szkoda, bo to byłoby bardzo fajne!
Kasia, ale to drążek rozporowy, czyli do zwieszenia na chwilę. Na wysokość Krzysia. Gdyby go zostawić, waliłabym sobą przy każdym przejściu przez drzwi :))) Gdyby chcieć go powiesić na stałe (tak żeby nie zderzać się z nim po drodze), też nie byłoby miejsca na fikołki.
UsuńNo to u nas jest właśnie zamontowany na stałe. :)
OdpowiedzUsuńNo, taki mobilny drążek :)
OdpowiedzUsuńMały gimnastyk rośnie.
OdpowiedzUsuńCzy zajawka pozostała nadal? :)
OdpowiedzUsuń