Przymiarki były od dawna. Motywacji sporo. Tylko ta wygoda i łakomstwo.
Ostatecznie po wyrwaniu Julkowi dwóch mleczaków zajętych próchnicą tak, że nie do odratowania i potem jego jazdach ponarkozowych powiedziałam: dość!
I wprowadziłam embargo na słodkie.
Sześć dni nie jemy, jeden dzień strefa bezcłowa. Można słodkim opychać się do woli.
Z codziennego menu zniknęły więc gumy do żucia, wszelkie żelki, lizaczki również te niby-witaminowe, czekoladki, batoniki, biszkopciki, krówki, śmiejożelki i inne paskudztwa. Wycofano z obiegu wody smakowe i soki (te akurat nie tylko zębom szkodzą, ale i jelitom julkowym niedźwiedzią przysługę wyświadczają - przy odpieluchowywaniu byłaby masakryczna katastrrrrofa).
Żeby tak całkiem gorzko nie było - oprócz wody mineralnej, robię dzban herbaty owocowej, którą słodzę. Na deser dzieci zjeść mogą serek albo jogurt czy inny deser serko-homogenizowano-podobny. Przysługuje jeden na głowę.
Do łask wróciły gruszki, pomarańcze, koktajle bananowe (z szczyptą cukru waniliowego) i ostatnio truskawkowe. Sezon nam sprzyja.
Syndrom odstawienia wchodził w różne fazy (Julek namolnie ściągał mnie do kuchni i wymownie wskazywał na szafkę, gdzie zawsze było mało słodkie co nieco; Krzyś natrętnie domagał się czegoś na ząb albo udawał, że to sobota). Konsekwentnie odmawiałam. Stosując technikę "zdartej płyty". Powtarzałam, że to dla zdrowia. Wizja słodkiej soboty dodawała otuchy. Przyznam, ze nam wszystkim.
Zmierzyć musieliśmy się z całkiem bliskim otoczeniem, które nadal wierzy, że próchnica u dzieci to kwestia genetyczna, a w ogóle to po co leczyć mleczaki. Krówka jak amen w pacierzu. Musi być. Technika "zdartej płyty". I cierpliwość. Zdziałały cuda.
Po prawie miesiącu rewolucji słodko-gorzkiej przestałam słyszeć: chcę coś słodkiego. Nowy zwyczaj usankcjonował się. Słodkie zeszło na drugi plan. Rządzi tylko w sobotę.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Podziwiam! Jesteś wielka! Pilnuje jeszcze instytucji, które szafują słodyczami na prawo i lewo!
OdpowiedzUsuńPoczątki nie były łatwe. Nie przeczę. Ale udało się. Pilnujemy się wzajemnie. Mimowolnie rodzinna grupa wsparcia nam powstała ;)
Usuńpopieram rękami i nogami! tę zasadę wprowadziłam już kilka miesięcy temu i - o dziwo!- moja supersłodyczowa Helenka łyknęła temat:) Słodycze je tylko w weekendy i święta;) dlatego doszukuje się świąt i stara się je naciągać, kiedy tylko może:) Ale generalnie zasadę przyswoiła i nawet się specjalnie nie buntuje. Dla mnie to wielka ulga, bo cukier nie tylko próchnicy, ale i nadpobudliwości sprzyja.
OdpowiedzUsuńIwona
U nas od poczatku przy dzieciach bezsłodyczowo, tzn. domowe ciacho w weekend czy święta. Woda rządzi. Gdy Franek ma do wyboru u kogoś cukierka lub coś do chrupania (orzech/migdał) wybiera to drugie :P Zosia bardziej ciastowa, ale przywykła do takiego rytmu ;) Widzę same plusy podobnej reglamentacji, więc trzymam i za Was kciuki :)
OdpowiedzUsuń