Półtorej godziny nosiłam szesnastokilogramowy zlepek rozdrażnienia, otumanienia po narkozie i bólu szczęki po kompleksowym leczeniu zębów, z których dwa zostały wyrwane z powodu rozległej próchnicy. Ten zlepek na NIE wił się, kopał, uderzał mnie, wrzeszczał aż do wybroczyn na policzkach i gardła zdartego do chrypki, był nieczuły na uspokajające krople zaserwowane przez lekarza, pobudzał do buczenia pacjentów czekających na konsultacje i leczenie. Nie działały moje szepty, nucenia, głaskania, sadzania na podłodze, tulenie, odwracanie uwagi. Nie miałam kontaktu z synem. Odlatywał w krzyk w tym stanie niecodziennym, który racjonalnie rozumiałam, emocjonalnie nie ogarniałam.
Żadna obca osoba nie zniosłaby tego. Walnęłaby pewno dzieciakiem. Chwyciła torebkę i zwiała.
Co bardziej cyniczna naszpikowała psychotropami i przeczekała napad histerii piłując paznokcie.
Dziś namacalnie poczułam znaczenie wyrazów: matka niepełnosprawnego dziecka, upośledzonego.
Tak normalnie jestem mamą Julka. Tego chłopca z zespołem Downa.
Dopiero wieczorem wrócił nasz Jul. I stało się jak co dzień. Normalnie.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Wiem co czułaś! Bezradność i strach! Przeżyłam coś takiego, jak Czwarty miał robiony tomograf i podobnie zareagował na kontrast - ponad pół godziny wycia, braku kontaktu. KOSZMAR!
OdpowiedzUsuń:( To ta smutniejsza storna... Dzielna Mama i dzielny Jul!
OdpowiedzUsuń